środa, 22 października 2014

Krótka informacja

Kochani!
Chciałabym was gorąco przeprosić za moją postawę. Wiem, że zobowiązałam się prowadzić bloga systematycznie, a od rozpoczęcia roku szkolnego nie udało mi się to ani razu. Tak, to moja wina. Zlekceważyłam sobie ilość obowiązków, które na mnie spadną.
PAMIĘTAJCIE, NIGDY NIE WYBIERAJCIE SIĘ DO LICEUM, taka rada na przyszłość :)
Nie chcę się usprawiedliwiać, broń Boże. Zdaję sobie sprawę, że to błąd w mojej precyzyjnej kalkulacji. TAK, TO BYŁ SARKAZM. Precyzja, a to dobre.
No, ale połączenie nadmiernej wręcz ilości nauki oraz moje życie miłosne i towarzyskie nijak współgra z tym blogiem, zwłaszcza na przełomie cholernego października. Parę rzeczy po prostu mnie przerosło.
Mój mózg zaprzątało tyle spraw i myśli, że nie skłamię, jeśli powiem, iż nawet nie miałam czasu, aby zastanowić się nad chociażby jednym zdaniem dla nowego rozdziału.
Wybaczcie mi moją jawną niekompetencję, ale jestem tylko człowiekiem.

Bez przedłużania i owijania w bawełnę.

Bloga nie zawieszam, a pójdziesz Ty z tym pomysłem!
Następny rozdział ukaże się na początku listopada, a dokładniej na przełomie jego pierwszego tygodnia.
Wiem, że praktycznie przez cały miesiąc nie ukaże się nowy rozdział, ale czasem tak bywa. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i nie będziecie mieć do mnie żalu. Miejmy nadzieję, że również was nie ubędzie.
Bardzo was przepraszam za tę sytuację. Wierzę, że już do takiej nie dojdzie.

JEŚLI NIE CHCIAŁO WAM SIĘ CZYTAĆ POJĘKIWAŃ, WYTŁUMACZEŃ I PRZEPROSIN – BEZ 
OBAW - ZAZNACZYŁAM TO, CO JEST NAJWAŻNIEJSZE. Wiem, też was kocham!

Życzę weny wszystkim piszącym i wytrwałości moim czytelnikom.

Do napisania! :)

wtorek, 7 października 2014

Rozdział 9

Sterling siedział rozłożony na kanapie w salonie, przerzucając z dziecięcą fascynacją programy w telewizji. Ekran przypominał kalejdoskop – mienił się milionami kolorów, co sekundę przeobrażającymi się w inną barwę.
Laura dyskretnie weszła do pokoju. Niepewnie usiadła na fotelu obok kanapy.
Blondyn kątem oka zbadał przestrzeń wokół siebie, zaniepokojony nagłym ruchem w pomieszczeniu. Zorientowawszy się, że nieopodal niego siedzi szatynka, automatycznie podniósł się z kanapy do pozycji, jaka przystoi gościowi. Usiadł.
- Oh, daj spokój! – zareagowała, nieśmiało się śmiejąc.
Chłopak rozluźnił się lekko na te słowa, ale pozycji nie zmienił. Po prostu czuł, że tak nie wypada.
Znał Susan bardzo dobrze. Był stałym bywalcem w jej domu, ze względu na to, że opiekowała się Rossem, jego najlepszym przyjacielem. Starsze panie mają tendencję do gromadzenia jak największej liczby dzieciaków na swoim podwórku, więc radością dla Susan było, gdy Sterling przychodził pobawić się z jej, jak mawiała, Rossym. Poza tym, rodzina Knightów mieszkała zaledwie dwa domy dalej.
W pokoju panowała cisza, przerywana od czasu do czasu cichym pomrukiem włączonego telewizora. Na ekranie widniała spora porcja produktów spożywczych i starszy pan, najwidoczniej kucharz, zamieniający poszczególne elementy gastronomii w spójną całość.
- Oglądasz to? – zapytała Laura. Jej głos był stłumiony, ledwo słyszalny.
- Chyba nie... Włączyć coś innego? – odparł.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko – uśmiechnęła się – i daj głośniej, jeśli możesz.
- Jasne.
Ekran jeszcze przez kilka sekund przeskakiwał pomiędzy obrazami, aż zatrzymał się na jakimś teleturnieju, najprawdopodobniej America’s Got Talent. Zbliżenie padło na chłopaka, który właśnie śpiewał. Na oko miał gdzieś z dwadzieścia lat.
- Niesamowity głos – zachwyciła się szatynka.
- Myślę, że słyszałaś lepsze – odpowiedział po chwili milczenia – ale zgadzam się, jest dobry.
- Więc kto według ciebie jest lepszy? – zagadnęła zaciekawiona.
- Ross. – Odpowiedź była natychmiastowa, nawet się nad nią nie zastanowił.
Laura, nieco speszona, spuściła wzrok. Nie odpowiedziała.
- A to ci numerant! – żachnął się Sterling. – Czci cię niczym boginię, ale zaśpiewać, nie zaśpiewa. – Chłopak pokręcił z rozbawieniem głową. – Nie wierzę w niego.
- Może jednak nie czci mnie tak, jak myślisz – powiedziała niepewnie. W jej głosie słychać było zwątpienie zmieszane ze smutkiem.
- Niech ci nawet do głowy nie przyjdzie, że mu na tobie nie zależy! – uniósł się blondyn. – W życiu nie widziałem go takiego. Stałaś się częścią jego życia... Ba! Całym jego życiem w tak krótkim czasie, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak będzie funkcjonował, gdy ciebie zabraknie – powiedział. Po chwili zdał sobie sprawę ze swoich słów. – To znaczy, nie zrozum mnie źle, poradzi sobie. Będzie czekał, tylko że... – zająknął się. – On cię bardzo kocha, wiesz? – zakończył zrezygnowany.
- Mówił ci to?
- Nie musiał. Widzę. – Sterling uśmiechnął się ciepło do dziewczyny. – Znam go od dzieciaka, Lauro. Nikt jeszcze nie był dla niego tak ważny, jak ty. Uwierz mi.
Po policzku szatynki spłynęła pojedyncza łza. Otarła ją szybko, mając nadzieję, że blondyn tego nie spostrzegł.
Zauważył. Podszedł do niej i objął ją delikatnie ramieniem. Uśmiechnął się krzepiąco.
- Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi – szepnął – dacie sobie radę.
- Ja też – załkała.
- Wiem.


Ross wbiegł na posesję pani Marano, jakby niesiony na skrzydłach. Otworzył zamaszyście drzwi i powędrował wzrokiem do salonu.
Na kanapie siedziała Laura ze Sterlingiem. Oglądali wyczyny jakiegoś iluzjonisty, zaśmiewając się z kolejnych królików wypadających z kapelusza magika.
Blondyn uśmiechnął się pobłażliwie i podreptał w ich stronę.
- Wszyscy przyjechali! – powiedział, usadowiwszy się najpierw w obitym skórą fotelu.
Spojrzenia dwóch nastolatków, zamiast skupić się na urządzeniu, nagle wwierciły się w niego.
- Myślę, że to pora, abyś w końcu poznała moją rodzinę – kontynuował Ross, zwracając się tym razem bezpośrednio do Laury. – Zapraszam cię na rodzinny obiad – uśmiechnął się wesoło.
- Nie, Ross... Powinieneś się z nimi przywitać, spędzić miło czas. Nie chcę wam przeszkadzać – zająknęła się – a nóż mnie nie polubią, i co wtedy? Zepsuję wam rodzinne spotkanie – dodała.
- Jesteś niemożliwa! Mam cię jeszcze prosić? – blondyn udał obrażonego.
- Wstydzę się – wyszeptała.
- Nie daj się prosić, Lau. – Spojrzał na nią błagalnie. – Na pewno ich polubisz.
Dziewczyna już otwierała usta, aby coś powiedzieć, zaprzeczyć, lecz zadowolony chłopak jej przerwał.
- Pokochają cię, zobaczysz! – krzyknął uradowany, po czym przytulił zdezorientowaną szatynkę z całych sił.
- Wybaczcie, że przeszkadzam w tak ckliwym momencie waszego życia – zaczął rozbawiony sytuacją Sterling – ale wciąż tutaj jestem. Poza tym, Ross, poczułem się dotknięty twoją obojętnością.
- Przecież ciebie nie będę zapraszał, stary – parsknął chłopak. – Chyba potrafisz się wprosić – zażartował, posyłając przyjacielowi kuksańca w bok.


Laura stała oparta o framugę drzwi. W przedsionku krzątali się dwaj blondyni, przepychając się lekko i podśmiechując jeden z drugiego. Dziewczyna, przyglądając się czynności zakładania przez obydwu obuwia na nogi, uśmiechnęła się pod nosem.
Jak dzieci – pomyślała.
Rozbawiony Sterling, założywszy swoje buty, pożegnał się grzecznie z Laurą, po czym skierował w stronę swojego domu.
Zostali sami.
Ross ucałował dziewczynę w usta, lekko i płynnie, starając się zawrzeć w tym nieśmiałym geście tyle uczuć i siebie, na ile pozwalała mu subtelność „przyjacielskiego” pożegnania.
- Do zobaczenia. – rzucił na odchodnym i z uśmiechem błąkającym się po ustach, wyszedł.

Dochodziła godzina szesnasta.
Szatynka w popłochu zbiegła na dół, w jednej dłoni trzymając małą, zgrabną torebkę, w drugiej natomiast parę białych tenisówek. Ładnie, ale niezbyt elegancko ubrana, subtelnie umalowana i z rozpuszczonymi włosami – prezentowała się tak, jak pragnęła przed rodzicami swojego... Ukochanego? Przyjaciela? Ukochanego przyjaciela – zdeklarowała się w myślach.
Spryskała szyję ulubionymi perfumami, nałożyła na nogi buty i, gotowa do wyjścia, krzyknęła w głąb domu, że wychodzi.
Już miała przekręcać klucz w drzwiach, gdy ktoś z wewnątrz z rozmachem je otworzył. Laura zachwiała się, ale nie straciła równowagi. Spojrzała pytająco na zdyszaną babcię.
- Weź to. – Kobieta uśmiechnęła się ciepło. Wręczyła wnuczce złoty naszyjnik, przedstawiający asymetryczne serce, przyozdobione abstrakcjami i kryształkami. – Na szczęście.
Dziewczyna przyjrzała się wnętrzu swojej dłoni z zapartym tchem. W jej oczach skłębiły się łzy.
- Naszyjnik taty. – szepnęła, dotykając go czule.
- Twoja mama nosiła go na specjalne okazje. Podobno przynosił jej szczęście.
- Dziękuję, babciu. – Rzuciła się kobiecie w objęcia, zaciskając dłonie wokół jej szyi. Ucałowała staruszkę, obdarowawszy ją wpierw pełnym wdzięczności spojrzeniem.
- Leć, bo się spóźnisz. – odpowiedziała Susan, a uśmiech nie schodził z jej kochanej, delikatnie oznaczonej starością twarzy.


Szatynka niepewnie zadzwoniła do drzwi. Przystępując z nogi na nogę, z coraz większym zdenerwowaniem kłębiącym się w zakamarkach jej mózgu, wyczekiwała, aż w drzwiach ujrzy znajomą jej twarz. Z sekundy na sekundę wstydziła się coraz bardziej.
Drzwi otworzyły się.
W ich progu stał uśmiechnięty blondyn. Z tym małym defektem, że to nie był jej blondyn. Co prawda bardzo podobny - równie przystojny i dobrze zbudowany, z uroczym uśmiechem. Tyle, że wszystko było trochę mniej. Był nieco wyższy, miał inną fryzurę i nie posiadał takich dołeczków w uśmiechu, jakie miał Ross, a jego oczy wyrażały odmienną głębię. Nie było w tym chłopaku najważniejszych cech, które kochała w młodym Lynchu.
Mimo to, uśmiechnęła się na jego widok. Autentyczność podobieństwa nieznajomego do jej ukochanego biła jej oczy z takim impetem, że odruchowo nabrała do niego nieprzymuszonej sympatii.
- Laura, prawda? – zapytał chłopak, na co ona skinęła nieśmiało głową. – Jestem Riker, brat Rossa – uśmiechnął się.
- Cześć. – odpowiedziała szatynka, odwzajemniając uśmiech blondyna.
- Wchodź, śmiało. Ross pomaga mamie i Rydel w kuchni – zaśmiał się. – Kogoś musiały w końcu pochłonąć mroczne moce.
Niedługo po jego słowach, Laura zrozumiała, co Riker miał na myśli.
Ross biegał pomiędzy kuchnią, a jadalnią, stawiając na stole coraz to nowsze półmiski i tace, zanosząc napoje, a następnie ponownie się wracając, aby wykończyć pozostałe potrawy. W oczach miał taki obłęd i zagubienie, że dziewczyna nie była pewna, czy w ogóle przyuważył jej obecność.
Zaśmiała się pod nosem.
Podeszła niepewnym krokiem do blondyna i ucałowała go lekko w policzek.
Chłopak wzdrygnął się momentalnie, okręcając dookoła na pięcie. Zatrzymując po raz kolejny wzrok na delikatnie uśmiechniętej Laurze, z lekkim opóźnieniem, zdał sobie sprawę z jej przyjścia. Obdarował dziewczynę promiennym uśmiechem i już unosił ręce, aby objąć ją w powitalnym geście, gdy coś zaczęło mu ciążyć. Popatrzył kwaśno na spoczywające w jego dłoniach miski. Bezradny, poruszył ramionami i, z przepraszającym spojrzeniem, odszedł prędko do kuchni.
Laura ponownie zachichotała.
- Pomóc ci? – Skierowała pytanie do zmierzającego w jej kierunku Rossa.
- Mogłaś zapytać jakoś tak pięć minut temu – odsapnął zdyszany – już wszystko pod kontrolą. Usiądziesz?
Szatynka skinęła głową.
Lekko zdenerwowana, usadowiła się przy stole.


- Cudownie, że w końcu mogę cię poznać! – powiedziała entuzjastycznie kobieta. – Nawet nie masz pojęcia, jak jest o tobie głośno w naszym domu – zaśmiała się.
- Mamo, prosiłem... – jęknął zażenowany blondyn.
- Daj spokój Ross, nie bądź dziecinny! – skarciła go.
Szatynka uśmiechnęła się promiennie, ówcześnie wyswobodziwszy się z matczynego uścisku Emily.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedziała dziewczyna, tym razem ściskając rękę pana Lyncha.
- Myślę, że naszą sielankową gromadkę już poznałaś. To Rydel – wskazał na swoją jedyną córkę - cud i zbawienie Emily, jak to ma w nawyku powtarzać po kątach – zażartował David.
Szóstka stojących wokół nastolatków płci męskiej obruszyła się, gwałtownie chrząkając i prychając.
W pokoju rozległ się szczery śmiech.
- Dalej jest Riker, Rocky, Ryland – kontynuował, wyliczając kolejno domowników i wskazując na poszczególnie wymienionych palcem – no i Ell ze Sterlingiem, ale oni wkupili się w rodzinę.
Kolejna fala śmiechu zalała dom Lynchów. Nawet wymieniona dwójka podrzutków zaczęła się donośnie zaśmiewać.
- No i wszystko jasne – wykrztusiła przez śmiech Laura.
Ross uśmiechnął się szczerze.
Widok szczęśliwej Laury, w dodatku otoczonej jego rodziną, napawał go niewyobrażalną radością. Spijał każdy podniesiony kącik ust szatynki i każdy błysk, jaki pojawił się w jej oku. Wszystko, czego potrzebował w życiu, miał na wyciągnięcie ręki, w swoim własnym domu.
Patrzył na nią, pochłoniętą żartami ojca, wsłuchaną w anegdotki mamy, plotkującą z Rydel, wygłupiającą się z chłopakami, idealnie wkomponowaną w jego najbliższych. I kiedy tak się jej przyglądał, coraz mocniej uświadamiał sobie, jak mocno pragnie, aby została częścią tego wszystkiego, aby została częścią, a nawet całością, jego samego.
Być może czuł nieodpartą chęć nazwania Laury swoją, choć nie była to kwestia posiadania. Możność bycia obok niej w każdej sekundzie jego życia, pocieszania i radowania się z nią, kusiła go tak bardzo, że nie potrafił skupić się na niczym innym. Chciał ją mieć, aby dać jej wszystko, uszczęśliwiać ją na każdym kroku. Chciał ją mieć, aby samemu sobie dać wszystko, aby samego siebie uszczęśliwić.
Jakakolwiek myśl by nie przechodziła przez jego głowę, każda sprowadzała się do jednego – do Laury. Do tego, jak pięknie funkcjonował świat dzięki niej. Wszystko co robiła, nawet najmniejsza wykonywana przez nią czynność, wydawała się Rossowi czymś wyjątkowym. Pełnym gracji i uroku. Piękniejsza od egzystencji Laury była tylko świadomość jej egzystencji współgrającej z jego. Łączącej się w jedność i spojonej w całość.
Szatynka dyskretnym ruchem ręki musnęła dłoń Rossa, niczym trzepot skrzydeł motyla, wyrywając go przy tym z głębokiej zadumy nad jej osobą, odrywając jego nierzeczywisty wzrok od jej ciała. Delikatnie i płynnie splotła jego palce ze swoimi, posyłając ciepły uśmiech w stronę złączenia.
Blondyn poczuł przyjemny dreszcz powoli rozchodzący się po całym ciele.
Laura uniosła wzrok ku górze, wciąż się uśmiechając.
Ich spojrzenia zetknęły się.
To na pewno była ona.

 

Witajcie kochani!
W końcu udało mi się skończyć ten rozdział. Oczywiście trochę później, niżeli planowałam, ponieważ miał się ukazać w niedzielę, no ale... Usprawiedliwię się tym, co tygryski lubią najbardziej, czyli nauką. NIGDY NIE IDŹCIE DO LICEUM, tyle wam powiem :)
Za niedogodności z oczekiwaniem na rozdziały przepraszam i z góry was informuję, że takowe na pewno będą trwały do początku listopada, jak nie później. Mam teraz dużo spraw na głowie, do czego dochodzi jeszcze tony nauki, więc tak to będzie wyglądać. Ale mam nadzieję, że was to nie zrazi i dalej będziecie mnie odwiedzać.
Jeśli chodzi o rozdział... Cóż, nie jestem pewna, jak go podsumować, więc może zostawię to wam. Oczywiście musiałam dodać właśnie taką końcówkę, bo dawno nie filozofowałam na temat miłości. Nie ukrywam, sprawia mi to cholerną satysfakcję i jeszcze większą przyjemność. Jeśli chodzi o tego typu wyznania, mój ukochany naprawdę nie ma na co narzekać, hahah :D ale nie o tym teraz!
Standardowo dziękuję także za komentarze i zachęcam wszystkich czytających, zwłaszcza tych anonimowych, aby w końcu się ujawnili. Będzie mi miło słyszeć o waszych odczuciach i opiniach.
Nie zamęczam już was. Życzcie mi weny, na pewno się przyda!
Do napisania, kochaniutcy!