środa, 22 października 2014

Krótka informacja

Kochani!
Chciałabym was gorąco przeprosić za moją postawę. Wiem, że zobowiązałam się prowadzić bloga systematycznie, a od rozpoczęcia roku szkolnego nie udało mi się to ani razu. Tak, to moja wina. Zlekceważyłam sobie ilość obowiązków, które na mnie spadną.
PAMIĘTAJCIE, NIGDY NIE WYBIERAJCIE SIĘ DO LICEUM, taka rada na przyszłość :)
Nie chcę się usprawiedliwiać, broń Boże. Zdaję sobie sprawę, że to błąd w mojej precyzyjnej kalkulacji. TAK, TO BYŁ SARKAZM. Precyzja, a to dobre.
No, ale połączenie nadmiernej wręcz ilości nauki oraz moje życie miłosne i towarzyskie nijak współgra z tym blogiem, zwłaszcza na przełomie cholernego października. Parę rzeczy po prostu mnie przerosło.
Mój mózg zaprzątało tyle spraw i myśli, że nie skłamię, jeśli powiem, iż nawet nie miałam czasu, aby zastanowić się nad chociażby jednym zdaniem dla nowego rozdziału.
Wybaczcie mi moją jawną niekompetencję, ale jestem tylko człowiekiem.

Bez przedłużania i owijania w bawełnę.

Bloga nie zawieszam, a pójdziesz Ty z tym pomysłem!
Następny rozdział ukaże się na początku listopada, a dokładniej na przełomie jego pierwszego tygodnia.
Wiem, że praktycznie przez cały miesiąc nie ukaże się nowy rozdział, ale czasem tak bywa. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i nie będziecie mieć do mnie żalu. Miejmy nadzieję, że również was nie ubędzie.
Bardzo was przepraszam za tę sytuację. Wierzę, że już do takiej nie dojdzie.

JEŚLI NIE CHCIAŁO WAM SIĘ CZYTAĆ POJĘKIWAŃ, WYTŁUMACZEŃ I PRZEPROSIN – BEZ 
OBAW - ZAZNACZYŁAM TO, CO JEST NAJWAŻNIEJSZE. Wiem, też was kocham!

Życzę weny wszystkim piszącym i wytrwałości moim czytelnikom.

Do napisania! :)

wtorek, 7 października 2014

Rozdział 9

Sterling siedział rozłożony na kanapie w salonie, przerzucając z dziecięcą fascynacją programy w telewizji. Ekran przypominał kalejdoskop – mienił się milionami kolorów, co sekundę przeobrażającymi się w inną barwę.
Laura dyskretnie weszła do pokoju. Niepewnie usiadła na fotelu obok kanapy.
Blondyn kątem oka zbadał przestrzeń wokół siebie, zaniepokojony nagłym ruchem w pomieszczeniu. Zorientowawszy się, że nieopodal niego siedzi szatynka, automatycznie podniósł się z kanapy do pozycji, jaka przystoi gościowi. Usiadł.
- Oh, daj spokój! – zareagowała, nieśmiało się śmiejąc.
Chłopak rozluźnił się lekko na te słowa, ale pozycji nie zmienił. Po prostu czuł, że tak nie wypada.
Znał Susan bardzo dobrze. Był stałym bywalcem w jej domu, ze względu na to, że opiekowała się Rossem, jego najlepszym przyjacielem. Starsze panie mają tendencję do gromadzenia jak największej liczby dzieciaków na swoim podwórku, więc radością dla Susan było, gdy Sterling przychodził pobawić się z jej, jak mawiała, Rossym. Poza tym, rodzina Knightów mieszkała zaledwie dwa domy dalej.
W pokoju panowała cisza, przerywana od czasu do czasu cichym pomrukiem włączonego telewizora. Na ekranie widniała spora porcja produktów spożywczych i starszy pan, najwidoczniej kucharz, zamieniający poszczególne elementy gastronomii w spójną całość.
- Oglądasz to? – zapytała Laura. Jej głos był stłumiony, ledwo słyszalny.
- Chyba nie... Włączyć coś innego? – odparł.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko – uśmiechnęła się – i daj głośniej, jeśli możesz.
- Jasne.
Ekran jeszcze przez kilka sekund przeskakiwał pomiędzy obrazami, aż zatrzymał się na jakimś teleturnieju, najprawdopodobniej America’s Got Talent. Zbliżenie padło na chłopaka, który właśnie śpiewał. Na oko miał gdzieś z dwadzieścia lat.
- Niesamowity głos – zachwyciła się szatynka.
- Myślę, że słyszałaś lepsze – odpowiedział po chwili milczenia – ale zgadzam się, jest dobry.
- Więc kto według ciebie jest lepszy? – zagadnęła zaciekawiona.
- Ross. – Odpowiedź była natychmiastowa, nawet się nad nią nie zastanowił.
Laura, nieco speszona, spuściła wzrok. Nie odpowiedziała.
- A to ci numerant! – żachnął się Sterling. – Czci cię niczym boginię, ale zaśpiewać, nie zaśpiewa. – Chłopak pokręcił z rozbawieniem głową. – Nie wierzę w niego.
- Może jednak nie czci mnie tak, jak myślisz – powiedziała niepewnie. W jej głosie słychać było zwątpienie zmieszane ze smutkiem.
- Niech ci nawet do głowy nie przyjdzie, że mu na tobie nie zależy! – uniósł się blondyn. – W życiu nie widziałem go takiego. Stałaś się częścią jego życia... Ba! Całym jego życiem w tak krótkim czasie, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak będzie funkcjonował, gdy ciebie zabraknie – powiedział. Po chwili zdał sobie sprawę ze swoich słów. – To znaczy, nie zrozum mnie źle, poradzi sobie. Będzie czekał, tylko że... – zająknął się. – On cię bardzo kocha, wiesz? – zakończył zrezygnowany.
- Mówił ci to?
- Nie musiał. Widzę. – Sterling uśmiechnął się ciepło do dziewczyny. – Znam go od dzieciaka, Lauro. Nikt jeszcze nie był dla niego tak ważny, jak ty. Uwierz mi.
Po policzku szatynki spłynęła pojedyncza łza. Otarła ją szybko, mając nadzieję, że blondyn tego nie spostrzegł.
Zauważył. Podszedł do niej i objął ją delikatnie ramieniem. Uśmiechnął się krzepiąco.
- Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi – szepnął – dacie sobie radę.
- Ja też – załkała.
- Wiem.


Ross wbiegł na posesję pani Marano, jakby niesiony na skrzydłach. Otworzył zamaszyście drzwi i powędrował wzrokiem do salonu.
Na kanapie siedziała Laura ze Sterlingiem. Oglądali wyczyny jakiegoś iluzjonisty, zaśmiewając się z kolejnych królików wypadających z kapelusza magika.
Blondyn uśmiechnął się pobłażliwie i podreptał w ich stronę.
- Wszyscy przyjechali! – powiedział, usadowiwszy się najpierw w obitym skórą fotelu.
Spojrzenia dwóch nastolatków, zamiast skupić się na urządzeniu, nagle wwierciły się w niego.
- Myślę, że to pora, abyś w końcu poznała moją rodzinę – kontynuował Ross, zwracając się tym razem bezpośrednio do Laury. – Zapraszam cię na rodzinny obiad – uśmiechnął się wesoło.
- Nie, Ross... Powinieneś się z nimi przywitać, spędzić miło czas. Nie chcę wam przeszkadzać – zająknęła się – a nóż mnie nie polubią, i co wtedy? Zepsuję wam rodzinne spotkanie – dodała.
- Jesteś niemożliwa! Mam cię jeszcze prosić? – blondyn udał obrażonego.
- Wstydzę się – wyszeptała.
- Nie daj się prosić, Lau. – Spojrzał na nią błagalnie. – Na pewno ich polubisz.
Dziewczyna już otwierała usta, aby coś powiedzieć, zaprzeczyć, lecz zadowolony chłopak jej przerwał.
- Pokochają cię, zobaczysz! – krzyknął uradowany, po czym przytulił zdezorientowaną szatynkę z całych sił.
- Wybaczcie, że przeszkadzam w tak ckliwym momencie waszego życia – zaczął rozbawiony sytuacją Sterling – ale wciąż tutaj jestem. Poza tym, Ross, poczułem się dotknięty twoją obojętnością.
- Przecież ciebie nie będę zapraszał, stary – parsknął chłopak. – Chyba potrafisz się wprosić – zażartował, posyłając przyjacielowi kuksańca w bok.


Laura stała oparta o framugę drzwi. W przedsionku krzątali się dwaj blondyni, przepychając się lekko i podśmiechując jeden z drugiego. Dziewczyna, przyglądając się czynności zakładania przez obydwu obuwia na nogi, uśmiechnęła się pod nosem.
Jak dzieci – pomyślała.
Rozbawiony Sterling, założywszy swoje buty, pożegnał się grzecznie z Laurą, po czym skierował w stronę swojego domu.
Zostali sami.
Ross ucałował dziewczynę w usta, lekko i płynnie, starając się zawrzeć w tym nieśmiałym geście tyle uczuć i siebie, na ile pozwalała mu subtelność „przyjacielskiego” pożegnania.
- Do zobaczenia. – rzucił na odchodnym i z uśmiechem błąkającym się po ustach, wyszedł.

Dochodziła godzina szesnasta.
Szatynka w popłochu zbiegła na dół, w jednej dłoni trzymając małą, zgrabną torebkę, w drugiej natomiast parę białych tenisówek. Ładnie, ale niezbyt elegancko ubrana, subtelnie umalowana i z rozpuszczonymi włosami – prezentowała się tak, jak pragnęła przed rodzicami swojego... Ukochanego? Przyjaciela? Ukochanego przyjaciela – zdeklarowała się w myślach.
Spryskała szyję ulubionymi perfumami, nałożyła na nogi buty i, gotowa do wyjścia, krzyknęła w głąb domu, że wychodzi.
Już miała przekręcać klucz w drzwiach, gdy ktoś z wewnątrz z rozmachem je otworzył. Laura zachwiała się, ale nie straciła równowagi. Spojrzała pytająco na zdyszaną babcię.
- Weź to. – Kobieta uśmiechnęła się ciepło. Wręczyła wnuczce złoty naszyjnik, przedstawiający asymetryczne serce, przyozdobione abstrakcjami i kryształkami. – Na szczęście.
Dziewczyna przyjrzała się wnętrzu swojej dłoni z zapartym tchem. W jej oczach skłębiły się łzy.
- Naszyjnik taty. – szepnęła, dotykając go czule.
- Twoja mama nosiła go na specjalne okazje. Podobno przynosił jej szczęście.
- Dziękuję, babciu. – Rzuciła się kobiecie w objęcia, zaciskając dłonie wokół jej szyi. Ucałowała staruszkę, obdarowawszy ją wpierw pełnym wdzięczności spojrzeniem.
- Leć, bo się spóźnisz. – odpowiedziała Susan, a uśmiech nie schodził z jej kochanej, delikatnie oznaczonej starością twarzy.


Szatynka niepewnie zadzwoniła do drzwi. Przystępując z nogi na nogę, z coraz większym zdenerwowaniem kłębiącym się w zakamarkach jej mózgu, wyczekiwała, aż w drzwiach ujrzy znajomą jej twarz. Z sekundy na sekundę wstydziła się coraz bardziej.
Drzwi otworzyły się.
W ich progu stał uśmiechnięty blondyn. Z tym małym defektem, że to nie był jej blondyn. Co prawda bardzo podobny - równie przystojny i dobrze zbudowany, z uroczym uśmiechem. Tyle, że wszystko było trochę mniej. Był nieco wyższy, miał inną fryzurę i nie posiadał takich dołeczków w uśmiechu, jakie miał Ross, a jego oczy wyrażały odmienną głębię. Nie było w tym chłopaku najważniejszych cech, które kochała w młodym Lynchu.
Mimo to, uśmiechnęła się na jego widok. Autentyczność podobieństwa nieznajomego do jej ukochanego biła jej oczy z takim impetem, że odruchowo nabrała do niego nieprzymuszonej sympatii.
- Laura, prawda? – zapytał chłopak, na co ona skinęła nieśmiało głową. – Jestem Riker, brat Rossa – uśmiechnął się.
- Cześć. – odpowiedziała szatynka, odwzajemniając uśmiech blondyna.
- Wchodź, śmiało. Ross pomaga mamie i Rydel w kuchni – zaśmiał się. – Kogoś musiały w końcu pochłonąć mroczne moce.
Niedługo po jego słowach, Laura zrozumiała, co Riker miał na myśli.
Ross biegał pomiędzy kuchnią, a jadalnią, stawiając na stole coraz to nowsze półmiski i tace, zanosząc napoje, a następnie ponownie się wracając, aby wykończyć pozostałe potrawy. W oczach miał taki obłęd i zagubienie, że dziewczyna nie była pewna, czy w ogóle przyuważył jej obecność.
Zaśmiała się pod nosem.
Podeszła niepewnym krokiem do blondyna i ucałowała go lekko w policzek.
Chłopak wzdrygnął się momentalnie, okręcając dookoła na pięcie. Zatrzymując po raz kolejny wzrok na delikatnie uśmiechniętej Laurze, z lekkim opóźnieniem, zdał sobie sprawę z jej przyjścia. Obdarował dziewczynę promiennym uśmiechem i już unosił ręce, aby objąć ją w powitalnym geście, gdy coś zaczęło mu ciążyć. Popatrzył kwaśno na spoczywające w jego dłoniach miski. Bezradny, poruszył ramionami i, z przepraszającym spojrzeniem, odszedł prędko do kuchni.
Laura ponownie zachichotała.
- Pomóc ci? – Skierowała pytanie do zmierzającego w jej kierunku Rossa.
- Mogłaś zapytać jakoś tak pięć minut temu – odsapnął zdyszany – już wszystko pod kontrolą. Usiądziesz?
Szatynka skinęła głową.
Lekko zdenerwowana, usadowiła się przy stole.


- Cudownie, że w końcu mogę cię poznać! – powiedziała entuzjastycznie kobieta. – Nawet nie masz pojęcia, jak jest o tobie głośno w naszym domu – zaśmiała się.
- Mamo, prosiłem... – jęknął zażenowany blondyn.
- Daj spokój Ross, nie bądź dziecinny! – skarciła go.
Szatynka uśmiechnęła się promiennie, ówcześnie wyswobodziwszy się z matczynego uścisku Emily.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedziała dziewczyna, tym razem ściskając rękę pana Lyncha.
- Myślę, że naszą sielankową gromadkę już poznałaś. To Rydel – wskazał na swoją jedyną córkę - cud i zbawienie Emily, jak to ma w nawyku powtarzać po kątach – zażartował David.
Szóstka stojących wokół nastolatków płci męskiej obruszyła się, gwałtownie chrząkając i prychając.
W pokoju rozległ się szczery śmiech.
- Dalej jest Riker, Rocky, Ryland – kontynuował, wyliczając kolejno domowników i wskazując na poszczególnie wymienionych palcem – no i Ell ze Sterlingiem, ale oni wkupili się w rodzinę.
Kolejna fala śmiechu zalała dom Lynchów. Nawet wymieniona dwójka podrzutków zaczęła się donośnie zaśmiewać.
- No i wszystko jasne – wykrztusiła przez śmiech Laura.
Ross uśmiechnął się szczerze.
Widok szczęśliwej Laury, w dodatku otoczonej jego rodziną, napawał go niewyobrażalną radością. Spijał każdy podniesiony kącik ust szatynki i każdy błysk, jaki pojawił się w jej oku. Wszystko, czego potrzebował w życiu, miał na wyciągnięcie ręki, w swoim własnym domu.
Patrzył na nią, pochłoniętą żartami ojca, wsłuchaną w anegdotki mamy, plotkującą z Rydel, wygłupiającą się z chłopakami, idealnie wkomponowaną w jego najbliższych. I kiedy tak się jej przyglądał, coraz mocniej uświadamiał sobie, jak mocno pragnie, aby została częścią tego wszystkiego, aby została częścią, a nawet całością, jego samego.
Być może czuł nieodpartą chęć nazwania Laury swoją, choć nie była to kwestia posiadania. Możność bycia obok niej w każdej sekundzie jego życia, pocieszania i radowania się z nią, kusiła go tak bardzo, że nie potrafił skupić się na niczym innym. Chciał ją mieć, aby dać jej wszystko, uszczęśliwiać ją na każdym kroku. Chciał ją mieć, aby samemu sobie dać wszystko, aby samego siebie uszczęśliwić.
Jakakolwiek myśl by nie przechodziła przez jego głowę, każda sprowadzała się do jednego – do Laury. Do tego, jak pięknie funkcjonował świat dzięki niej. Wszystko co robiła, nawet najmniejsza wykonywana przez nią czynność, wydawała się Rossowi czymś wyjątkowym. Pełnym gracji i uroku. Piękniejsza od egzystencji Laury była tylko świadomość jej egzystencji współgrającej z jego. Łączącej się w jedność i spojonej w całość.
Szatynka dyskretnym ruchem ręki musnęła dłoń Rossa, niczym trzepot skrzydeł motyla, wyrywając go przy tym z głębokiej zadumy nad jej osobą, odrywając jego nierzeczywisty wzrok od jej ciała. Delikatnie i płynnie splotła jego palce ze swoimi, posyłając ciepły uśmiech w stronę złączenia.
Blondyn poczuł przyjemny dreszcz powoli rozchodzący się po całym ciele.
Laura uniosła wzrok ku górze, wciąż się uśmiechając.
Ich spojrzenia zetknęły się.
To na pewno była ona.

 

Witajcie kochani!
W końcu udało mi się skończyć ten rozdział. Oczywiście trochę później, niżeli planowałam, ponieważ miał się ukazać w niedzielę, no ale... Usprawiedliwię się tym, co tygryski lubią najbardziej, czyli nauką. NIGDY NIE IDŹCIE DO LICEUM, tyle wam powiem :)
Za niedogodności z oczekiwaniem na rozdziały przepraszam i z góry was informuję, że takowe na pewno będą trwały do początku listopada, jak nie później. Mam teraz dużo spraw na głowie, do czego dochodzi jeszcze tony nauki, więc tak to będzie wyglądać. Ale mam nadzieję, że was to nie zrazi i dalej będziecie mnie odwiedzać.
Jeśli chodzi o rozdział... Cóż, nie jestem pewna, jak go podsumować, więc może zostawię to wam. Oczywiście musiałam dodać właśnie taką końcówkę, bo dawno nie filozofowałam na temat miłości. Nie ukrywam, sprawia mi to cholerną satysfakcję i jeszcze większą przyjemność. Jeśli chodzi o tego typu wyznania, mój ukochany naprawdę nie ma na co narzekać, hahah :D ale nie o tym teraz!
Standardowo dziękuję także za komentarze i zachęcam wszystkich czytających, zwłaszcza tych anonimowych, aby w końcu się ujawnili. Będzie mi miło słyszeć o waszych odczuciach i opiniach.
Nie zamęczam już was. Życzcie mi weny, na pewno się przyda!
Do napisania, kochaniutcy!

czwartek, 25 września 2014

Rozdział 8

- Szczerze mówiąc, pierwszy raz w życiu widziałem coś tak przerażającego i, wierzcie mi, mam nadzieję, że ostatni – rzekł chłopak. Powaga wyostrzyła rysy jego delikatnej twarzy. – Żyją na ulicach, śpią w piachu i brudzie, co poniektórzy stąpają po ziemi boso. Szczupli, wybiedzeni – wyglądają tak, jakby od dawien dawna nie zaznali smaku chleba.
W pokoju zapanowała cisza, przerywana niekiedy dyskretnym brzęczeniem wciąż włączonego telewizora. Żadne z nastolatków nie potrafiło wykrztusić z siebie słowa, przetwarzając w głowie wypowiedziane przez Sterlinga informacje.
Ross wypuścił donośnie powietrze z płuc.
- Ster – zająknął się, skołowany analizą, jaką nadal przeprowadzał jego mózg. – W Nigerii nie jadają chleba...
Ludzie mają to do siebie, że w momentach kompletnej rozpaczy, wszechogarniającej pustki, czy też zwyczajnego odrętwienia i niemożności dobrego ruchu – próbują czymś to zabić. Większość z nich po prostu zaczyna się śmiać. Mówi coś, co względnie powinno bawić, ponieważ łudzi się, że wszystkie negatywne emocje znikną. Zupełnie tak, jakby nigdy w nas nie zagościły.
Chłopak przyjrzał się skonsternowanemu Rossowi. Jego przyjaciel zmagał się z tak silnym współczuciem, że jedyne, co przyszło mu do głowy, to powiedzenie czegoś śmiesznego. Nic w tym dziwnego – gdy Sterling po raz pierwszy ujrzał intensywnie wystające żebra, zapadnięte policzki i przeraźliwy strach w oczach tych biednych dzieci – sam szukał w myślach najlepszego z kawałów, jaki kiedykolwiek mógł usłyszeć. Wszystko, by nie rozpłakać się jak dziecko. Zdrowe i szczęśliwe dziecko, które w nocy budzi się bez mamy i stąd jego łzy. Dziecko, które posiada dach nad głową oraz jedzenie. Dziecko, które ma schronienie w matczynych ramionach. Dziecko, które urodziło się z przyszłością. Dziecko nie pochodzące z mrocznych zakątków Afryki.
Sterling uśmiechnął się lekko, wręcz niewidocznie, lecz to Rossowi wystarczyło. Zrozumiał.
- Nigdy w życiu nie czułem się tak spełniony jako człowiek, dopóki nie spotkałem tych dzieci, nie pomogłem im, nie podarowałem jedzenia. Póki będę żyć, nie zapomnę wdzięczności w ich wystraszonych oczach – powiedział, a jego głos brzmiał tak, jakby ponownie tam stał, ponownie to przeżywał.
Dłoń blondyna powolnym gestem ułożyła się na ramieniu przyjaciela. Ten zwrócił wdzięczne spojrzenie ku przyjacielowi, lecz wciąż milczał. Poklepał jego rękę, wymusiwszy przy tym na twarzy delikatny uśmiech.
Cała trójka milczała, napawając się niekrępującą nikogo ciszą. Ciszą idealnie wpasowaną w nastrój, jaki pozostawiły po sobie niedawno wypowiedziane wspomnienia.
Podróż Sterlinga, chociaż trudna, pozostawiła w nim trwały ślad. Ślad dojrzałości. Szanował go sobie i cenił bardziej, niż przypuszczał. Czuł, jak zmieniają się w nim postawy, które niegdyś przybierał. Jak narasta w nim chęć dowartościowania swojego życia i świata, opiekowania się nim, jak najlepiej potrafi i wykorzystania wszystkich możliwości, jakie Bóg mu podarował. Wiedział, że nigdy nie docenił ich naprawdę.
- Przepraszam za ckliwość. Od powrotu czuję się innym człowiekiem – zaśmiał się niemrawo. – No, może nie innym, ale na pewno dojrzalszym. Lepiej postrzegam świat. Chyba w końcu rozumiem tyle, co ty – dodał, szturchnąwszy lekko Rossa w pierś.
Blondyn parsknął śmiechem.
- Nigdy więcej nie puszczę cię nigdzie samego – odparł.
- Myślisz, że potrzebuję niańki? – Jedna z brwi Sterlinga powędrowała ku górze.
- Powiedzmy, że wolę określenie przyjaciel. – Uśmiechnął się. – Poza tym... – Wstał gwałtownie, aby w mgnieniu oka przylgnąć do chłopaka całym ciałem. – Tęskniłem, bracie!
Laura zaśmiała się perliście – pierwszy raz, odkąd zatraciła się w opowieści nowo poznanego kolegi.
Widok dwójki tak zżytych ze sobą przyjaciół sprawiał jej niepohamowaną przyjemność i radość. Przypominali jej ją samą, zawzięcie obejmującą Ashley. Laura tęskniła za nią jak szalona – rzadko kiedy rozstawały się ze sobą na tak długo. Żałowała, że przyjaciółki nie ma obok niej, aby razem mogły zaśmiewać się do łez z Rossa i Sterlinga, a następnie, gdy zostaną już same, opowiedzieć sobie o uczuciach, które targałyby nimi na widok przystojnych kolegów. Szatynka miała jej tak wiele do powiedzenia...
- Chłopaki, wybaczcie mi, ale muszę do kogoś zadzwonić. – Po tych słowach Laura wyszła z salonu, zostawiając zdezorientowanych blondynów za sobą.
Przyjaciele popatrzyli po sobie, wzruszywszy na przemian ramionami. Obydwoje nie mieli pojęcia, dlaczego dziewczyna tak nagle musiała zadzwonić, ale stwierdzili, że gdyby było to coś ważnego - na pewno by im powiedziała. Śmiejąc się pod nosem, przeszli do postawy siedzącej.
- Teraz twoja kolej – powiedział Sterling, świdrując towarzysza wzrokiem.
- Nie rozumiem...
- Idiota – skwitował blondyn. – Opowiadaj! Co się działo, kiedy mnie nie było? – dodał po chwili.
- Nic szczególnego – wymamrotał prędko chłopak.
- Nic szczególnego, mówisz? – Przechylił głowę na prawą stronę. - To dziwne, bo rzadko kiedy widzę, żebyś tak intensywnie wpatrywał się w dziewczynę albo, jak to nazwałeś, nic szczególnego. Wyglądało mi to na coś poważniejszego, ale mogę się mylić. W końcu - co ja tam wiem! – wydedukował Sterling z coraz szerszym, chytrym uśmiechem.
- Lubię ją – wybąkał. Twarz Rossa przybrała postać dorodnego pomidora.
- Tylko?
- Cholera, Ster! – jęknął. – Zakochałem się, ale co z tego? Nic z tego nie będzie, odpuść.
- Dlaczego? – Blondyn nie krył zdziwienia.
- Bo tak – burknął.
- Ross...
- Ona nie chce, ok?
- Ale dlaczego? – drążył. Wiedział, że oczekuje na coś niemiłego. Coś, co łamało serce jego przyjaciela. Mimo to uparcie czekał, aż chłopak wyrzuci to z siebie. Wierzył, że będzie mu wtedy lepiej.
- Gdzie jesteśmy?
Takiego obrotu rozmowy Sterling się nie spodziewał. Zaskoczenie automatycznie wpełzło na jego twarz. Skonsternowany, odpowiedział na pytanie.
- W domu pani Marano.
- Jak myślisz, co robi tutaj Laura?
Kolejne bezsensowne pytanie.
- Przyszła z tobą. Susan jest jak twoja druga matka, pewnie chciałeś je ze sobą zapoznać.
Chłopak westchnął cicho w odpowiedzi. W jego oczach ukrywał się autentyczny smutek i ból. Tak silny i tak mocny, że w sercu Sterlinga coś zakuło. Ross miał to do siebie, że jego wrażliwość zbyt często dawała mu się we znaki, lecz nigdy tak intensywnie. Jemu po prostu pękało serce.
Blondyn wstał z kanapy. Podszedł do stojącej nieopodal komody, podniósł z niej jedną z ramek i wrócił na miejsce, ułożywszy fotografię na kolanach przyjaciela. Na zdjęciu widniała uśmiechnięta Laura.
Sterling wybałuszył oczy, zszokowany obrotem spraw. Na jego twarzy widniało tak wiele pytań, że na drugim końcu świata ich jaskrawość rzuciłaby się w oczy każdemu.
Ross uśmiechnął się blado i odłożył zdjęcie na miejsce.
- Ona wyjedzie – wyszeptał. – Do Californii.
Wciąż zdezorientowany chłopak, podszedł do przyjaciela i przytulił go mocno do siebie. Czuł przyspieszony oddech Rossa, czuł, jak pojedyncza łza wylądowała na jego ramieniu.
I wtedy zrozumiał.
To była ona.


Laura po raz kolejny wydreptywała w pokoju ścieżkę na kształt okręgu. Przechadzała się niespokojnym krokiem, nieustannie wyczekując, aż przyjaciółka podniesie słuchawkę.
Może się obraziła? W końcu tak rzadko się do niej odzywam... – pomyślała szatynka, pozwalając poczuciu winy wygryzać w niej dziurę. – Ależ ja za nią tęsknię.
A jeśli coś się stało? – zapytała samą siebie, gdy z telefonu wydobył się kolejny sygnał. Oczy diametralnie jej się powiększyły. Strach przysłonił zdrowy rozsądek, usta zaczęły drżeć. – Nie, na pewno nie może rozmawiać i tyle.
- Tak? – Zza słuchawki dobiegł ją radosny sopran. Uśmiechnęła się szeroko.
- Ashley? – Zapiszczała radośnie, nie kryjąc swojej euforii.
- No raczej! – zaśmiała się dziewczyna. – Cześć, Lau.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Nie gniewaj się na mnie, proszę cię. Tak bardzo za tobą tęsknię, a kocham cię jeszcze bardziej, niż tęsknię! – żachnęła się Laura, wypowiadając wszystko na jednym wydechu.
- Lau, spokojnie, nic się nie dzieje – odparła ciepło. – Przecież byłaś zajęta Rossem, a ja, moja droga, również miałam towarzystwo.
- Kogo poznałaś?!
- Nazywa się Matt – niewiarygodnie przystojny i niesamowicie słodki! – zaćwierkała Ashley.
- Nie wątpię! Muszę go koniecznie poznać! – Uśmiechnęła się lekko.
Wiedziała, z czym wiąże się poznanie nieznajomego chłopca Ashley i z całych sił starała się odgonić tą wizję. Tak. Z wyjazdem, gdzie sama myśl paraliżowała ją od środka. Laura na wszelkie możliwe sposoby unikała sytuacji, w których mogłaby rozdrabniać się nad skutkami swojego pożegnania. Pragnęła się w to nie zagłębiać i po prostu nad tym nie rozmyślać. W im większej niewiedzy pozostawała, tym mniej bolała ją świadomość, że tak czy inaczej nie uniknie wyjazdu, tylko będzie musiała stawić mu czoła.
Na sam przebłysk nadchodzących wydarzeń, zadrżała.
- A ty? Jak tam u ciebie? – zagadnęła przyjaciółka.
- Wiesz, Ley, mam ci tyle do powiedzenia! Na temat Rossa i babci, i o tym wspaniałym miejscu. –Zatraciła się na moment. – Oh, właśnie! Poznałam świetnego chłopaka, na pewno przypadłby ci do gustu – odpowiedziała podekscytowana szatynka.
- Pewnie masz rację, ale ja jemu już niekoniecznie – skwitowała żartobliwie.
- Oj, przymknij się! – wzburzyła się. – Strasznie za tobą tęsknię – wyszeptała po chwili. – Przyjeżdżaj szybko.
- Ani się obejrzysz, a będę obok – odparła, delikatnie akcentując słowa. – Obiecuję.
Do pomieszczenia wszedł Ross, wpierw delikatnie pukając. Na widok Laury uniósł kąciki ust ku górze.
- Nie przeszkadzam? – zagadnął szeptem.
- Skądże. Coś nie tak? – Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Nie, nie. Chciałem ci tylko powiedzieć, że mama dzwoniła, abym wpadł do niej na moment. Ponoć coś ważnego. Zajmie to tylko chwilę, za niedługo wrócę – odpowiedział blondyn.
- Jasne, nie ma sprawy.
Chłopak ponownie się uśmiechnął. Już miał wychodzić, kiedy zatrzymał go niepewny głos Laury.
- Sterling jest na dole?
- Spokojnie, on nie gryzie. – Zaśmiał się promiennie. – Daj mi dwadzieścia minut, księżniczko, a zabiję smoka ziejącego ogniem. – Puścił jej oczko.
- Dobre sobie. – Zawtórowała mu. – To trochę dziwne, że bratasz się z wrogiem.
- Każdy ma w sobie mroczniejsze i łagodniejsze strony.
- W twoim przypadku ciężko dostrzec te pierwsze – zachichotała.
Przez falę śmiechu przebijały się ciche, niewyraźne piski. Para spojrzała po sobie dwuznacznie, po czym rozglądnęła się na boki. Cisza.
Laura! – zazgrzytał zdeformowany głos.
Ross odskoczył przerażony. Gorączkowo zaczął przeczesywać pokój – bez rezultatu. Niedowierzenie przemieszane paniką wzrastało w jego brązowych tęczówkach z prędkością światła. Szatynka zaśmiała się donośnie.
- Co cię bawi? Tu straszy! – zakomunikował Ross, chociaż sam nie mógł się powstrzymać, aby nie wybuchnąć – tak bardzo wydawało mu się niedorzeczne to, co mówił.
- Ty głuptasie! – powiedziała, zdławionym przez chichot głosem. – Przecież to Ashley! – uniosła telefon na wysokość oczu chłopaka.
Zażenowany Ross, pacnął się wdzięcznie w czoło.
- Pozdrów ją ode mnie – wymamrotał na odchodnym i już go nie było.
Laura szczerze się zaśmiała. Przy nim zawsze tak było.

 

Witajcie kochani!
Wyrobiłam się w normie czasowej, z czego jestem niezmiernie zadowolona. Miejmy nadzieję, że tak będzie regularnie, ale niczego nie obiecuję. Atmosfera mi w tym ostatnio nie sprzyja, ale mówi się trudno.
Znowu nie zakończyłam rozdziału tak, jak chciałam to zrobić. Jeszcze lepiej! Nie zakończyłam rozdziału tak, jak chciałam to zrobić tydzień temu! Nie dość, że wtedy tego nie zrobiłam, to jeszcze przewlekłam rozdział ósmy na tyle, aby i tutaj tego nie zrobić. Nie wierzę w siebie, naprawdę. W dodatku składnia tego akapitu mnie powala, ale to wszystko z jawnej frustracji :D
No, ale nie będę się użalać. Mimo wszystko jakoś ta ósemka wyszła na ludzi. MNIEJ WIĘCEJ.
Zastanawiam się, ile rozdziałów mi zejdzie na pierwszą część opowiadania. Umownie rzecz biorąc, części są dwie – oczywiście tylko wizualnie, gdyż wszystko będzie opisane w jednym ciągu. Jezu, jak ja nieskładnie piszę tą notatkę!
Abstrahując, w końcu zmobilizowałam się do zrobienia zakładki „polecane”. Dalej czegoś, a raczej kogoś, mi w niej brakuje i jeśli ktoś przyuważy cóż to takiego – będę wdzięczna, jeśli da znać.
Dziękuję za wasze odwiedziny. Za to, że czytacie to i komentujecie. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo mnie to cieszy! Mam głęboką nadzieję, że przybędzie was więcej! A jeśli już tu zaglądniecie, dajcie o sobie znać. Będzie mi strasznie miło.
Pozdrawiam i do napisania!

środa, 17 września 2014

Rozdział 7

- O, a tamta? Wygląda jak smok.
- Bredzisz.
- Nieprawda! Zobacz – powiedziała Laura, wzburzona niedowiarstwem towarzysza. Wyciągnęła rękę do góry, aby ponownie naznaczyć okrąg na skrawku nieba. – Tutaj jest pysk, łapy, a tam długi ogon. – zakończyła gestykulację.
Spojrzała badawczo na Rossa. Chłopak utrzymywał kamienną twarz. Przekrzywił lekko głowę na prawo, coraz intensywniej wlepiając oczy w przestrzeń. Nakreślił ręką kilka znaków w powietrzu, a następnie opuścił dłoń.
- Nie, wciąż bredzisz. – skwitował, wyrwawszy się z zadumy.
- W takim razie co ty tam widzisz? – warknęła Laura, nie spuszczając zagniewanego wzroku z blondyna.
- Nie wiem, ale na pewno nie smoka.
- Ja przynajmniej coś widzę. – burknęła szatynka, na co chłopak parsknął stłumionym śmiechem.
Dziewczyna uniosła brwi do góry, a buzię rozdziawiła na kształt litery o. Urażona - odwróciła się napięcie, wystawiwszy do blondyna plecy. Ross uśmiechnął się na ten widok pobłażliwie. Nachylił czoło tak, aby stykało się z policzkiem szatynki, muskając przy tym jej szyję nosem. Wypuścił z płuc powietrze, chcąc połaskotać ją swoim ciepłym oddechem. Ułożył dziewczynę delikatnie w swoich objęciach, jakby była z drogocennej porcelany, po czym wtulił się w nią mocniej, zatopiwszy się w jej ciele. Napawając nozdrza wonią słodkich perfum, pieścił opuszkami palców delikatną skórę ramion i szyi Laury.
Szatynka mimowolnie się uśmiechnęła, wyczuwając na sobie obecność chłopaka. Jego dotyk paraliżował, wyostrzając przy tym wszystkie jej zmysły. Chociaż wiedziała, że niestosowne jest utrzymywać taką zażyłość z, jak nazywała Rossa, przyjacielem, to ciężko było jej się odpędzić od pragnienia ich bliskości. Pożądanie jego osoby zabijało każdą wątpliwość i lęk, które naradzały się w jej głowie. Nie odpychała go – upajała się nim. Jego miętowym oddechem na jej szyi, rozgrzanym czołem na jej zaróżowionym policzku, umięśnionym ciałem napierającym na jej ciało.
Uzależniał od siebie, niczym najniebezpieczniejszy gatunek heroiny. Pragnienie, jakim go darzyła, z każdą sekundą przybierało na sile. Zabierało jej zdolność normalnego funkcjonowania. Chciała więcej, mimo tego, jak nieodpowiedzialne się to stawało. Była odurzona. Jedyna sprzeczność, jaka różniła ich relację od prawdziwego narkomana i jego nałogu to fakt, że zamiast działać na nią destrukcyjnie – koił w niej wszystko. Tak, jak uzależniony nie potrafił istnieć bez używki, a używka potrafiła istnieć bez uzależnionego – tak kontrastując, teraz Ross nie potrafił żyć bez Laury, a Laura bez Rossa.
- O czym myślisz? – szepnął jej do ucha.
Zawahała się na moment.
- Nie chcę, abyś mnie puszczał. – odszepnęła, wtulając się w tors chłopaka jeszcze mocniej.
- Przecież wiesz, że nie miałem zamiaru.
- Wiem. I podoba mi się to. – odparła.
Obróciła się tak, aby ich twarze stykały się, a ciała przylegały do siebie. Przywarła do niego jeszcze mocniej, niżeli wcześniej. Nosem ocierała o jego nos.
- Naruszasz moją przestrzeń osobistą. – mówiąc to, szatynka uśmiechnęła się pod nosem.
- Wiem. I podoba mi się to. – mruknął, puściwszy jej oczko.


Po raz kolejny z lodówki wydobył się donośny brzęk. Ross przewalał zamieszczone w niej produkty w poszukiwaniu czegoś, co najwidoczniej nie chciało być odnalezione. Im dłużej zguba chowała się przed chłopakiem, tym bardziej tężała mu twarz, pogrążona w zawziętej determinacji.
- Czego ty tak właściwie szukasz?
Irytacja Laury mimowolnie zaczęła brać górę nad niepowagą sytuacji, w której znalazł się Ross. Owszem, z początku jego poczynania były przekomiczne, a on uroczy, gdy marszczył brwi ze zdenerwowania, a usta składał w bezradnym grymasie, ale wszystko miało swoje granice. Ślęczał nad lodówką od kilku minut, a po jego tajemniczym składniku ani śladu istnienia. Bezsilna dziewczyna załamała ręce w rozpaczy, wbijając wzrok w stojącą przed nią miskę. Brzuch coraz głośniej dawał jej się w znaki. Umierała z głodu.
- Dowiesz się, gdy to znajdę.
- Wybacz, ale chcę wiedzieć za życia. – zachichotała.
- To mi nie przeszkadzaj, a przeżyjesz. – odgryzł się, nie przerywając poszukiwań.
- Ross... – jęknęła. – Odpuść. Możemy już zjeść te głupie lody? Jestem głodna, z resztą zaraz się roztopią.
Blondyn przewrócił teatralnie oczami, parsknąwszy przy tym śmiechem. Czasem zachowywała się jak mała dziewczynka, ale uwielbiał w niej to. Miała w sobie coś beztroskiego, mimo tych wszystkich twardych kroków, które stawiała na ziemi. Laura była pełna kontrastów i to sprawiało, że tak bardzo go pociągała. Posiadała coś tak niezwykłego, o czym inni mogli jedynie pomarzyć. Coś, co przyciągało do niej jak magnes, chociaż było lekkie jak piórko. Jej dusza wydawała się być niekończącą się kopalnią diamentów. Ross za każdym razem odkrywał w niej coś innego, przyprawiającego o dreszcze i palpitacje serca. Laura – niezwykła w każdym calu – myślał.
- Ale byłyby lepsze... – westchnął.
Postawił pucharek przed nosem szatynki, wypełniony po brzegi różnymi smakami lodów, z czekoladową polewą i leśnymi owocami - a następnie, naburmuszony, wtopił łyżkę w swoją porcję.
- Czegoś mi tu brakuje. – zadumała się Laura.
Zlustrowała wzrokiem kuchnię i po kilkusekundowej analizie, pospiesznie wstała z krzesła. Podeszła do blatu, zabrała z niego bitą śmietanę w spreju, po czym wróciwszy do stołu, płynnym ruchem nałożyła trochę do obydwu misek – jej i Rossa.
Źrenice chłopaka diametralnie się poszerzyły, a usta zacisnęły w wąziutką linię.
- Serio? – wykrztusił chłopak.
- Coś nie tak? – zapytała szatynka, bacznie przyglądając się dezorientującej reakcji blondyna.
- Skąd ty, do cholery, wytrzasnęłaś bitą śmietanę?! – wykrzesał z siebie w pół mówiąc, w pół krzycząc. Jego oburzenie było wręcz namacalne.
- Może z blatu? – sarknęła.
- Pół godziny jej szukałem! Nie mogłaś powiedzieć, że stała na blacie?!
- Trzeba było mówić, czego szukasz, kiedy o to pytałam, jeleniu! – ofuknęła go.
Naburmuszony Ross nic już nie powiedział, tylko zabrał się do konsumowania swoich lodów. Co jakiś czas mruczał jedynie coś do siebie, na znak swojego jawnego niezadowolenia, lecz Laura, ledwie powstrzymując się od śmiechu, zachowała powagę. Przejdzie mu – pomyślała. W tym samym momencie, jakby na skwitowanie ich mentalnej więzi, chłopak dołożył sobie porcję gęstej, białej cieczy. Jak dziecko – zaśmiała się pod nosem Laura.


Telewizor huczał w najlepsze, przewijając przez siebie kolejne obrazy Fineasza i Ferba. Krwistoczerwono włosa postać właśnie miała zakomunikować, że wie, co będzie dzisiaj robić – gdy po pomieszczeniu rozległ się dźwięk domofonu.
Ross zwlókł się leniwie z kanapy i, pozostawiwszy na niej wciągniętą w kreskówkę Laurę, poszedł, aby otworzyć drzwi.
Za progiem stał młody chłopak, krótko przystrzyżony blondyn. Przystojny, szczupły, o delikatnych rysach twarzy i ładnych, brązowych oczach. Uśmiechał się szeroko, uwydatniając pociągłe kreski wzdłuż kącików jego ust.
Nieznajomy opierał się o framugę drzwi, wlepiając oczy w zdezorientowanego Rossa. Blondyn, zawahawszy się na krótko, odwzajemnił uśmiech chłopaka. Rozłożył ramiona w przywitalnym geście, złączając się po chwili z przybyszem w męskim uścisku.
- Ster, co ty tu robisz? – zapytał radośnie Ross. W jego oczach rosło coraz to większe zdziwienie, na wpół zmieszane z przepełniającą go radością.
- Wróciłem wczoraj wieczorem. Już jest dziesiąty, pamiętasz? – zaśmiał się przyjaźnie.
- Wybacz, straciłem poczucie czasu. – zmieszał się.
- Oh, daj spokój! – żachnął się Sterling, poklepawszy Rossa po ramieniu. – Dzwoniłem do ciebie parę razy, ale nie odbierałeś. Twoja mama powiedziała, że zapewne znajdę cię tutaj – i oto jestem. – uśmiechnął się szczerze.
- Kurde, stary, zostawiłem telefon u Laury, przepraszam. – chłopak instynktownie pacnął się ręką w czoło - na znak swojej bezradności i poczucia beznadziei.
Sterling zmienił gwałtownie pozycję swojego ciała. Stanął na baczność, a ręce skrzyżował na piersiach. Wybałuszył oczy, a brwi automatycznie wybiegły mu ku górze.
- Laury? – wydukał.
W tym samym momencie, jakby na zawołanie, w progu leżących po przeciwnej stronie drzwi, pojawiła się drobna postać. Zerkała niepewnie zza ściany, z coraz to większym zaciekawieniem.
Nowa, obca dziewczynie postać zlustrowała ją wzrokiem na tyle uprzejmie i subtelnie, że nie poczuła się przez to jeszcze bardziej nieswojo. Uśmiechnęła się nieśmiało do chłopaka, wciąż nie opuszczając swojego miejsca i przybranej pozycji.
- Sterling Knight – powiedział nieznajomy, wyciągnąwszy ku Laurze rękę. – Najlepszy przyjaciel Rossa. – dodał z uśmiechem.
Szatynka bez zawahania chwyciła uniesioną dłoń.
- Laura Marano. – również się uśmiechnęła, tym razem pewniej.
- Nie stój tak, Ster! Masz nam dużo do opowiedzenia. – wtrącił Ross, wpychając przyjaciele do wnętrza domu.
Knight przyjrzał się bacznie parze – kąciki jego ust wciąż utrzymywały się w górze.
- Chyba nie ja jeden. – odpowiedział, kierując się w stronę salonu.

 

Witajcie kochani!
Na wstępie chciałabym was gorąco przeprosić. Tak się zarzekałam, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby dodawać rozdziały regularnie raz w tygodniu, a nie minęło kilka dni od końca wakacji i moje postanowienie trafił szlak. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę niekompetencję, ale jestem już w liceum i mam trochę więcej na głowie, a niżeli podczas pobytu w gimnazjum.
Nie ukrywam też, że razem z wakacjami, nagle ulotniła się moja wena. Kiedy znalazłam trochę wolnego czasu – bez nauki, chłopaka, czy jeszcze czegoś innego – próbowałam coś naskrobać, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic sensownego. Teraz też nie jestem za specjalnie zadowolona z rozdziału, ale zawsze mogło być gorzej. Co prawda jest stosunkowo krótki, zważywszy na średnią długość moich wpisów, ale chciałam was jak najszybciej uraczyć czymś nowym, a przy innym zakończeniu rozdział musiałby być dwa razy dłuższy. Obiecuję, że na następny raz będzie dłuższy. Cóż.. Chociaż z pierwszego fragmentu jestem usatysfakcjonowana, a to już coś. Z resztą wciąż rozwijam fabułę – z początku musi być melancholijnie, więc nie zniechęcajcie się jeszcze. Wkrótce powinno być lepiej!
Mam ogromną nadzieję, że jeszcze się do mnie nie zraziliście i wciąż będziecie tutaj wpadać, czytać i oczywiście udzielać opinii. Nic mnie tak nie cieszy jak czytanie waszych komentarzy, przyznam szczerze :)
A jak tam u was, tak w ogóle? Rok szkolny rozpoczęty, nauka pewnie zaczyna dopiero startować, a urok wakacji powoli opada. Cóż, mam nadzieję, że udał wam się wypoczynek i jesteście zadowoleni. Szkołą się nie martwmy – jakoś to przeleci.
Troszkę się rozpisałam. Do napisania wkrótce – i tym razem obiecuję, że wkrótce ;)