- Szczerze mówiąc, pierwszy raz w
życiu widziałem coś tak przerażającego i, wierzcie mi, mam nadzieję, że
ostatni – rzekł chłopak. Powaga wyostrzyła rysy jego delikatnej twarzy. – Żyją
na ulicach, śpią w piachu i brudzie, co poniektórzy stąpają po ziemi boso.
Szczupli, wybiedzeni – wyglądają tak, jakby od dawien dawna nie zaznali smaku
chleba.
W pokoju zapanowała cisza, przerywana
niekiedy dyskretnym brzęczeniem wciąż włączonego telewizora. Żadne z
nastolatków nie potrafiło wykrztusić z siebie słowa, przetwarzając w głowie
wypowiedziane przez Sterlinga informacje.
Ross wypuścił donośnie powietrze z
płuc.
- Ster – zająknął się, skołowany
analizą, jaką nadal przeprowadzał jego mózg. – W Nigerii nie jadają chleba...
Ludzie mają to do siebie, że w
momentach kompletnej rozpaczy, wszechogarniającej pustki, czy też zwyczajnego
odrętwienia i niemożności dobrego ruchu – próbują czymś to zabić. Większość z
nich po prostu zaczyna się śmiać. Mówi coś, co względnie powinno bawić,
ponieważ łudzi się, że wszystkie negatywne emocje znikną. Zupełnie tak, jakby
nigdy w nas nie zagościły.
Chłopak przyjrzał się skonsternowanemu
Rossowi. Jego przyjaciel zmagał się z tak silnym współczuciem, że jedyne, co
przyszło mu do głowy, to powiedzenie czegoś śmiesznego. Nic w tym dziwnego –
gdy Sterling po raz pierwszy ujrzał intensywnie wystające żebra, zapadnięte
policzki i przeraźliwy strach w oczach tych biednych dzieci – sam szukał w
myślach najlepszego z kawałów, jaki kiedykolwiek mógł usłyszeć. Wszystko, by
nie rozpłakać się jak dziecko. Zdrowe i szczęśliwe dziecko, które w nocy budzi
się bez mamy i stąd jego łzy. Dziecko, które posiada dach nad głową oraz
jedzenie. Dziecko, które ma schronienie w matczynych ramionach. Dziecko, które
urodziło się z przyszłością. Dziecko nie pochodzące z mrocznych zakątków
Afryki.
Sterling uśmiechnął się lekko, wręcz
niewidocznie, lecz to Rossowi wystarczyło. Zrozumiał.
- Nigdy w życiu nie czułem się tak
spełniony jako człowiek, dopóki nie spotkałem tych dzieci, nie pomogłem im, nie
podarowałem jedzenia. Póki będę żyć, nie zapomnę wdzięczności w ich
wystraszonych oczach – powiedział, a jego głos brzmiał tak, jakby ponownie tam
stał, ponownie to przeżywał.
Dłoń blondyna powolnym gestem ułożyła
się na ramieniu przyjaciela. Ten zwrócił wdzięczne spojrzenie ku przyjacielowi,
lecz wciąż milczał. Poklepał jego rękę, wymusiwszy przy tym na twarzy delikatny
uśmiech.
Cała trójka milczała, napawając się niekrępującą
nikogo ciszą. Ciszą idealnie wpasowaną w nastrój, jaki pozostawiły po sobie
niedawno wypowiedziane wspomnienia.
Podróż Sterlinga, chociaż trudna,
pozostawiła w nim trwały ślad. Ślad dojrzałości. Szanował go sobie i cenił
bardziej, niż przypuszczał. Czuł, jak zmieniają się w nim postawy, które
niegdyś przybierał. Jak narasta w nim chęć dowartościowania swojego życia i
świata, opiekowania się nim, jak najlepiej potrafi i wykorzystania wszystkich
możliwości, jakie Bóg mu podarował. Wiedział, że nigdy nie docenił ich
naprawdę.
- Przepraszam za ckliwość. Od powrotu
czuję się innym człowiekiem – zaśmiał się niemrawo. – No, może nie innym, ale
na pewno dojrzalszym. Lepiej postrzegam świat. Chyba w końcu rozumiem tyle, co
ty – dodał, szturchnąwszy lekko Rossa w pierś.
Blondyn parsknął śmiechem.
- Nigdy więcej nie puszczę cię nigdzie
samego – odparł.
- Myślisz, że potrzebuję niańki? – Jedna
z brwi Sterlinga powędrowała ku górze.
- Powiedzmy, że wolę określenie
przyjaciel. – Uśmiechnął się. – Poza tym... – Wstał gwałtownie, aby w mgnieniu
oka przylgnąć do chłopaka całym ciałem. – Tęskniłem, bracie!
Laura zaśmiała się perliście –
pierwszy raz, odkąd zatraciła się w opowieści nowo poznanego kolegi.
Widok dwójki tak zżytych ze sobą
przyjaciół sprawiał jej niepohamowaną przyjemność i radość. Przypominali jej ją
samą, zawzięcie obejmującą Ashley. Laura tęskniła za nią jak szalona – rzadko
kiedy rozstawały się ze sobą na tak długo. Żałowała, że przyjaciółki nie ma
obok niej, aby razem mogły zaśmiewać się do łez z Rossa i Sterlinga, a
następnie, gdy zostaną już same, opowiedzieć sobie o uczuciach, które targałyby
nimi na widok przystojnych kolegów. Szatynka miała jej tak wiele do
powiedzenia...
- Chłopaki, wybaczcie mi, ale muszę do
kogoś zadzwonić. – Po tych słowach Laura wyszła z salonu, zostawiając
zdezorientowanych blondynów za sobą.
Przyjaciele popatrzyli po sobie,
wzruszywszy na przemian ramionami. Obydwoje nie mieli pojęcia, dlaczego
dziewczyna tak nagle musiała zadzwonić, ale stwierdzili, że gdyby było to coś
ważnego - na pewno by im powiedziała. Śmiejąc się pod nosem, przeszli do postawy
siedzącej.
- Teraz twoja kolej – powiedział
Sterling, świdrując towarzysza wzrokiem.
- Nie rozumiem...
- Idiota – skwitował blondyn. –
Opowiadaj! Co się działo, kiedy mnie nie było? – dodał po chwili.
- Nic szczególnego – wymamrotał
prędko chłopak.
- Nic szczególnego, mówisz? – Przechylił głowę na prawą stronę. - To dziwne, bo rzadko kiedy widzę, żebyś tak
intensywnie wpatrywał się w dziewczynę albo, jak to nazwałeś, nic szczególnego.
Wyglądało mi to na coś poważniejszego, ale mogę się mylić. W końcu - co ja tam
wiem! – wydedukował Sterling z coraz szerszym, chytrym uśmiechem.
- Lubię ją – wybąkał. Twarz Rossa
przybrała postać dorodnego pomidora.
- Tylko?
- Cholera, Ster! – jęknął. –
Zakochałem się, ale co z tego? Nic z tego nie będzie, odpuść.
- Dlaczego? – Blondyn nie krył
zdziwienia.
- Bo tak – burknął.
- Ross...
- Ona nie chce, ok?
- Ale dlaczego? – drążył. Wiedział, że
oczekuje na coś niemiłego. Coś, co łamało serce jego przyjaciela. Mimo to uparcie
czekał, aż chłopak wyrzuci to z siebie. Wierzył, że będzie mu wtedy lepiej.
- Gdzie jesteśmy?
Takiego obrotu rozmowy Sterling się
nie spodziewał. Zaskoczenie automatycznie wpełzło na jego twarz. Skonsternowany,
odpowiedział na pytanie.
- W domu pani Marano.
- Jak myślisz, co robi tutaj Laura?
Kolejne bezsensowne pytanie.
- Przyszła z tobą. Susan jest jak
twoja druga matka, pewnie chciałeś je ze sobą zapoznać.
Chłopak westchnął cicho w odpowiedzi.
W jego oczach ukrywał się autentyczny smutek i ból. Tak silny i tak mocny, że w
sercu Sterlinga coś zakuło. Ross miał to do siebie, że jego wrażliwość zbyt
często dawała mu się we znaki, lecz nigdy tak intensywnie. Jemu po prostu
pękało serce.
Blondyn wstał z kanapy. Podszedł do
stojącej nieopodal komody, podniósł z niej jedną z ramek i wrócił na miejsce,
ułożywszy fotografię na kolanach przyjaciela. Na zdjęciu widniała uśmiechnięta
Laura.
Sterling wybałuszył oczy, zszokowany
obrotem spraw. Na jego twarzy widniało tak wiele pytań, że na drugim końcu
świata ich jaskrawość rzuciłaby się w oczy każdemu.
Ross uśmiechnął się blado i odłożył
zdjęcie na miejsce.
- Ona wyjedzie – wyszeptał. – Do Californii.
Wciąż zdezorientowany chłopak,
podszedł do przyjaciela i przytulił go mocno do siebie. Czuł przyspieszony
oddech Rossa, czuł, jak pojedyncza łza wylądowała na jego ramieniu.
I wtedy zrozumiał.
To była ona.
Laura po raz kolejny wydreptywała w
pokoju ścieżkę na kształt okręgu. Przechadzała się niespokojnym krokiem,
nieustannie wyczekując, aż przyjaciółka podniesie słuchawkę.
Może się obraziła? W końcu tak rzadko
się do niej odzywam... – pomyślała szatynka, pozwalając poczuciu winy wygryzać
w niej dziurę. – Ależ ja za nią tęsknię.
A jeśli coś się stało? – zapytała samą
siebie, gdy z telefonu wydobył się kolejny sygnał. Oczy diametralnie jej się powiększyły.
Strach przysłonił zdrowy rozsądek, usta zaczęły drżeć. – Nie, na pewno nie może
rozmawiać i tyle.
- Tak? – Zza słuchawki dobiegł ją
radosny sopran. Uśmiechnęła się szeroko.
- Ashley? – Zapiszczała radośnie, nie
kryjąc swojej euforii.
- No raczej! – zaśmiała się
dziewczyna. – Cześć, Lau.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Nie
gniewaj się na mnie, proszę cię. Tak bardzo za tobą tęsknię, a kocham cię
jeszcze bardziej, niż tęsknię! – żachnęła się Laura, wypowiadając wszystko na
jednym wydechu.
- Lau, spokojnie, nic się nie dzieje – odparła ciepło. – Przecież byłaś zajęta Rossem, a ja, moja droga, również
miałam towarzystwo.
- Kogo poznałaś?!
- Nazywa się Matt – niewiarygodnie
przystojny i niesamowicie słodki! – zaćwierkała Ashley.
- Nie wątpię! Muszę go koniecznie
poznać! – Uśmiechnęła się lekko.
Wiedziała, z czym wiąże się poznanie
nieznajomego chłopca Ashley i z całych sił starała się odgonić tą wizję. Tak. Z
wyjazdem, gdzie sama myśl paraliżowała ją od środka. Laura na wszelkie możliwe
sposoby unikała sytuacji, w których mogłaby rozdrabniać się nad skutkami swojego
pożegnania. Pragnęła się w to nie zagłębiać i po prostu nad tym nie rozmyślać.
W im większej niewiedzy pozostawała, tym mniej bolała ją świadomość, że tak czy
inaczej nie uniknie wyjazdu, tylko będzie musiała stawić mu czoła.
Na sam przebłysk nadchodzących
wydarzeń, zadrżała.
- A ty? Jak tam u ciebie? – zagadnęła
przyjaciółka.
- Wiesz, Ley, mam ci tyle do
powiedzenia! Na temat Rossa i babci, i o tym wspaniałym miejscu. –Zatraciła się
na moment. – Oh, właśnie! Poznałam świetnego chłopaka, na pewno przypadłby ci
do gustu – odpowiedziała podekscytowana szatynka.
- Pewnie masz rację, ale ja jemu już
niekoniecznie – skwitowała żartobliwie.
- Oj, przymknij się! – wzburzyła się.
– Strasznie za tobą tęsknię – wyszeptała po chwili. – Przyjeżdżaj szybko.
- Ani się obejrzysz, a będę obok –
odparła, delikatnie akcentując słowa. – Obiecuję.
Do pomieszczenia wszedł Ross, wpierw
delikatnie pukając. Na widok Laury uniósł kąciki ust ku górze.
- Nie przeszkadzam? – zagadnął szeptem.
- Skądże. Coś nie tak? – Dziewczyna
odwzajemniła uśmiech.
- Nie, nie. Chciałem ci tylko
powiedzieć, że mama dzwoniła, abym wpadł do niej na moment. Ponoć coś ważnego.
Zajmie to tylko chwilę, za niedługo wrócę – odpowiedział blondyn.
- Jasne, nie ma sprawy.
Chłopak ponownie się uśmiechnął. Już
miał wychodzić, kiedy zatrzymał go niepewny głos Laury.
- Sterling jest na dole?
- Spokojnie, on nie gryzie. – Zaśmiał się
promiennie. – Daj mi dwadzieścia minut, księżniczko, a zabiję smoka ziejącego
ogniem. – Puścił jej oczko.
- Dobre sobie. – Zawtórowała mu. – To trochę
dziwne, że bratasz się z wrogiem.
- Każdy ma w sobie mroczniejsze i
łagodniejsze strony.
- W twoim przypadku ciężko dostrzec te
pierwsze – zachichotała.
Przez falę śmiechu przebijały się
ciche, niewyraźne piski. Para spojrzała po sobie dwuznacznie, po czym
rozglądnęła się na boki. Cisza.
Laura! – zazgrzytał zdeformowany głos.
Ross odskoczył przerażony. Gorączkowo
zaczął przeczesywać pokój – bez rezultatu. Niedowierzenie przemieszane paniką
wzrastało w jego brązowych tęczówkach z prędkością światła. Szatynka zaśmiała
się donośnie.
- Co cię bawi? Tu straszy! –
zakomunikował Ross, chociaż sam nie mógł się powstrzymać, aby nie wybuchnąć –
tak bardzo wydawało mu się niedorzeczne to, co mówił.
- Ty głuptasie! – powiedziała, zdławionym
przez chichot głosem. – Przecież to Ashley! – uniosła telefon na wysokość oczu
chłopaka.
Zażenowany Ross, pacnął się wdzięcznie
w czoło.
- Pozdrów ją ode mnie – wymamrotał na
odchodnym i już go nie było.
Laura szczerze się zaśmiała. Przy nim
zawsze tak było.
Witajcie kochani!
Wyrobiłam się w normie czasowej, z czego jestem niezmiernie zadowolona. Miejmy nadzieję, że tak będzie regularnie, ale niczego nie obiecuję. Atmosfera mi w tym ostatnio nie sprzyja, ale mówi się trudno.
Znowu nie zakończyłam rozdziału tak, jak chciałam to zrobić. Jeszcze lepiej! Nie zakończyłam rozdziału tak, jak chciałam to zrobić tydzień temu! Nie dość, że wtedy tego nie zrobiłam, to jeszcze przewlekłam rozdział ósmy na tyle, aby i tutaj tego nie zrobić. Nie wierzę w siebie, naprawdę. W dodatku składnia tego akapitu mnie powala, ale to wszystko z jawnej frustracji :D
No, ale nie będę się użalać. Mimo wszystko jakoś ta ósemka wyszła na ludzi. MNIEJ WIĘCEJ.
Zastanawiam się, ile rozdziałów mi zejdzie na pierwszą część opowiadania. Umownie rzecz biorąc, części są dwie – oczywiście tylko wizualnie, gdyż wszystko będzie opisane w jednym ciągu. Jezu, jak ja nieskładnie piszę tą notatkę!
Abstrahując, w końcu zmobilizowałam się do zrobienia zakładki „polecane”. Dalej czegoś, a raczej kogoś, mi w niej brakuje i jeśli ktoś przyuważy cóż to takiego – będę wdzięczna, jeśli da znać.
Dziękuję za wasze odwiedziny. Za to, że czytacie to i komentujecie. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo mnie to cieszy! Mam głęboką nadzieję, że przybędzie was więcej! A jeśli już tu zaglądniecie, dajcie o sobie znać. Będzie mi strasznie miło.
Pozdrawiam i do napisania!
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńBoziu jak ty to super opisujesz, czułam się jakbym była tak z nimi, alo czuło co oni.. Ross, Lara...
Czekam na next <3
WIESZ, ŻE CIĘ KOCHAM, PRAWDA?
OdpowiedzUsuńOCZYWIŚCIE, ŻE WIESZ.
A JAK NIE, TO TERAZ JUŻ TAK.
Taki ładny ten rozdział c: Naprawdę. Lekki, bez przesadyzmów.
Lubię to, jak opisujesz bohaterów. Sterling, huh. Znam go z "Randki z gwaizdą" i "Sonny" i ryczę przy "What You Mean To Me" :''')
Co ja tu mogę.... Ach, no tak. O CO CHODZI Z TYM "TO BYŁA ONA" ?!
Pragnąca wyjasnień,
Kapitan Sparrow.
P.S. u mnie nowy, jutro również c:
Piękny rozdział. Na prawdę mówię. Masz niesamowity talent. Masz taką.. jakby to nazwać... hmm... O! Już mam! W swojej twórczości masz taką prostotę.. ale nie taką zwykłą.. Masz taką niesamowitą prostotę, która wszystko idealnie spaja. Każde zdanie, a nawet słowo. Twoje rozdziały czyta się z lekkością i przyjemnością, której nie idzie określić słowami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :)
Chyba zaraz skopiuję koma od Ciastka, bo dobrze określiła twój TALENT^.^
OdpowiedzUsuńCzytając to wszystko, te dialogi, opisy, to wszystko, to czuję się, jakby samemu się to przeżywało, cudo<3
I ja się pytam, dlaczego taki świetny blog ma tylko tyle obserwatorów, toż to trzeba jakoś zmienić:D
Pozdrawiam:)
Chrzaniony, głupi, popierdzielony, nieogarnięty blogger.
OdpowiedzUsuńAjhskhjfjsa. ._.
ALE JESTEM!
KIT, ŻE ROZDZIAŁ PRZECZYTAŁAM DWADZIEŚCIA MINUT PO DODANIU.
WAŻNE, ŻE JESTEM. C:
Podpisuję się pod komentarzem Ani. Taki lekkich rozdział, pomimo, że Ross myślał o wyjeździe Laury. :C Zlituj się kobieto i przynajmniej teraz, kiedy jeszcze Lau jest tutaj, nie wspominaj o nim. Serce się kraja, ROSS COME TO ME, HUG YOU?
Czekam na następny rozdział z wielką niecierpliwością.
~Martynu
Nie lubię pisać komentarzy na telefonie. Oj bardzo. Ale w końcu muszę skomentować. ;)
OdpowiedzUsuńŻeby nie było - rozdział przeczytałam tego samego dnia, co go wstawiłaś. Nawet napisałam komentarz! Tylko blogger mi go usunął. Nie masz pojęcia jak mnie zirytował... ale wracając.
Rozdział... Tak jak każdy - podobał mi się. Bardzo. Wiesz, masz taki delikatny styl pisania. Bardzo subtelnie opisujesz ich uczucia, ale nie tylko; ogólnie wszystko. Podoba mi się to :) Czekam na Ashley. Chcę ją prędko poznać.
Scena z "duchem" była taka... inna. W sensie, że albo Ley ma jakiś bardzo zniekształcony głos w telefonie, albo Ross jest lekko naiwny, albo coś jeszcze innego. A może Ashley wiedziała o obecności Rossa i zrobiła to specjalnie? No nie wiem. Ale to tylko moja interpretacja i mało ważne uwagi. Rób to, co robisz, bo idzie Ci to dobrze. Naprawdę.
Tradycyjnie: czekam na kolejną część. Życzę wiatrów weny :)
Pozdrawiam,
Yeaew z R5ff
Rozdział - boskiiii <3 Uwielbiam tego bloga i ciebie kochana, czekam na ciąg dalszy. Zapraszam do mnie http://heardmadeuponyou.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMatko, ile ja bym dała za takiego zabójcę smoków. Miłość, jaką się nawzajem obdarzają przyprawia mnie ciąle o szeroki uśmiech na twarzy-dzękuję Ci za to. Cholera, to powinna być książka. Byłaby naprawdę dobra.
OdpowiedzUsuńDziewczyno, sposób w jaki piszesz koi moje nerwy.
Cholera, czemu mnie nikt tak nie kocha?
Jezu, jakie to cudownie. Panie Boże, proszę Cię, podaruj mi kiedyś taką miłość.
Uwielbiam. Przepraszam, ten komentarz jest krótki, gdyż muszę zmykać, ale wiedz, że darzę tego bloga autentycznym, czystym uwielbieniem.