czwartek, 25 września 2014

Rozdział 8

- Szczerze mówiąc, pierwszy raz w życiu widziałem coś tak przerażającego i, wierzcie mi, mam nadzieję, że ostatni – rzekł chłopak. Powaga wyostrzyła rysy jego delikatnej twarzy. – Żyją na ulicach, śpią w piachu i brudzie, co poniektórzy stąpają po ziemi boso. Szczupli, wybiedzeni – wyglądają tak, jakby od dawien dawna nie zaznali smaku chleba.
W pokoju zapanowała cisza, przerywana niekiedy dyskretnym brzęczeniem wciąż włączonego telewizora. Żadne z nastolatków nie potrafiło wykrztusić z siebie słowa, przetwarzając w głowie wypowiedziane przez Sterlinga informacje.
Ross wypuścił donośnie powietrze z płuc.
- Ster – zająknął się, skołowany analizą, jaką nadal przeprowadzał jego mózg. – W Nigerii nie jadają chleba...
Ludzie mają to do siebie, że w momentach kompletnej rozpaczy, wszechogarniającej pustki, czy też zwyczajnego odrętwienia i niemożności dobrego ruchu – próbują czymś to zabić. Większość z nich po prostu zaczyna się śmiać. Mówi coś, co względnie powinno bawić, ponieważ łudzi się, że wszystkie negatywne emocje znikną. Zupełnie tak, jakby nigdy w nas nie zagościły.
Chłopak przyjrzał się skonsternowanemu Rossowi. Jego przyjaciel zmagał się z tak silnym współczuciem, że jedyne, co przyszło mu do głowy, to powiedzenie czegoś śmiesznego. Nic w tym dziwnego – gdy Sterling po raz pierwszy ujrzał intensywnie wystające żebra, zapadnięte policzki i przeraźliwy strach w oczach tych biednych dzieci – sam szukał w myślach najlepszego z kawałów, jaki kiedykolwiek mógł usłyszeć. Wszystko, by nie rozpłakać się jak dziecko. Zdrowe i szczęśliwe dziecko, które w nocy budzi się bez mamy i stąd jego łzy. Dziecko, które posiada dach nad głową oraz jedzenie. Dziecko, które ma schronienie w matczynych ramionach. Dziecko, które urodziło się z przyszłością. Dziecko nie pochodzące z mrocznych zakątków Afryki.
Sterling uśmiechnął się lekko, wręcz niewidocznie, lecz to Rossowi wystarczyło. Zrozumiał.
- Nigdy w życiu nie czułem się tak spełniony jako człowiek, dopóki nie spotkałem tych dzieci, nie pomogłem im, nie podarowałem jedzenia. Póki będę żyć, nie zapomnę wdzięczności w ich wystraszonych oczach – powiedział, a jego głos brzmiał tak, jakby ponownie tam stał, ponownie to przeżywał.
Dłoń blondyna powolnym gestem ułożyła się na ramieniu przyjaciela. Ten zwrócił wdzięczne spojrzenie ku przyjacielowi, lecz wciąż milczał. Poklepał jego rękę, wymusiwszy przy tym na twarzy delikatny uśmiech.
Cała trójka milczała, napawając się niekrępującą nikogo ciszą. Ciszą idealnie wpasowaną w nastrój, jaki pozostawiły po sobie niedawno wypowiedziane wspomnienia.
Podróż Sterlinga, chociaż trudna, pozostawiła w nim trwały ślad. Ślad dojrzałości. Szanował go sobie i cenił bardziej, niż przypuszczał. Czuł, jak zmieniają się w nim postawy, które niegdyś przybierał. Jak narasta w nim chęć dowartościowania swojego życia i świata, opiekowania się nim, jak najlepiej potrafi i wykorzystania wszystkich możliwości, jakie Bóg mu podarował. Wiedział, że nigdy nie docenił ich naprawdę.
- Przepraszam za ckliwość. Od powrotu czuję się innym człowiekiem – zaśmiał się niemrawo. – No, może nie innym, ale na pewno dojrzalszym. Lepiej postrzegam świat. Chyba w końcu rozumiem tyle, co ty – dodał, szturchnąwszy lekko Rossa w pierś.
Blondyn parsknął śmiechem.
- Nigdy więcej nie puszczę cię nigdzie samego – odparł.
- Myślisz, że potrzebuję niańki? – Jedna z brwi Sterlinga powędrowała ku górze.
- Powiedzmy, że wolę określenie przyjaciel. – Uśmiechnął się. – Poza tym... – Wstał gwałtownie, aby w mgnieniu oka przylgnąć do chłopaka całym ciałem. – Tęskniłem, bracie!
Laura zaśmiała się perliście – pierwszy raz, odkąd zatraciła się w opowieści nowo poznanego kolegi.
Widok dwójki tak zżytych ze sobą przyjaciół sprawiał jej niepohamowaną przyjemność i radość. Przypominali jej ją samą, zawzięcie obejmującą Ashley. Laura tęskniła za nią jak szalona – rzadko kiedy rozstawały się ze sobą na tak długo. Żałowała, że przyjaciółki nie ma obok niej, aby razem mogły zaśmiewać się do łez z Rossa i Sterlinga, a następnie, gdy zostaną już same, opowiedzieć sobie o uczuciach, które targałyby nimi na widok przystojnych kolegów. Szatynka miała jej tak wiele do powiedzenia...
- Chłopaki, wybaczcie mi, ale muszę do kogoś zadzwonić. – Po tych słowach Laura wyszła z salonu, zostawiając zdezorientowanych blondynów za sobą.
Przyjaciele popatrzyli po sobie, wzruszywszy na przemian ramionami. Obydwoje nie mieli pojęcia, dlaczego dziewczyna tak nagle musiała zadzwonić, ale stwierdzili, że gdyby było to coś ważnego - na pewno by im powiedziała. Śmiejąc się pod nosem, przeszli do postawy siedzącej.
- Teraz twoja kolej – powiedział Sterling, świdrując towarzysza wzrokiem.
- Nie rozumiem...
- Idiota – skwitował blondyn. – Opowiadaj! Co się działo, kiedy mnie nie było? – dodał po chwili.
- Nic szczególnego – wymamrotał prędko chłopak.
- Nic szczególnego, mówisz? – Przechylił głowę na prawą stronę. - To dziwne, bo rzadko kiedy widzę, żebyś tak intensywnie wpatrywał się w dziewczynę albo, jak to nazwałeś, nic szczególnego. Wyglądało mi to na coś poważniejszego, ale mogę się mylić. W końcu - co ja tam wiem! – wydedukował Sterling z coraz szerszym, chytrym uśmiechem.
- Lubię ją – wybąkał. Twarz Rossa przybrała postać dorodnego pomidora.
- Tylko?
- Cholera, Ster! – jęknął. – Zakochałem się, ale co z tego? Nic z tego nie będzie, odpuść.
- Dlaczego? – Blondyn nie krył zdziwienia.
- Bo tak – burknął.
- Ross...
- Ona nie chce, ok?
- Ale dlaczego? – drążył. Wiedział, że oczekuje na coś niemiłego. Coś, co łamało serce jego przyjaciela. Mimo to uparcie czekał, aż chłopak wyrzuci to z siebie. Wierzył, że będzie mu wtedy lepiej.
- Gdzie jesteśmy?
Takiego obrotu rozmowy Sterling się nie spodziewał. Zaskoczenie automatycznie wpełzło na jego twarz. Skonsternowany, odpowiedział na pytanie.
- W domu pani Marano.
- Jak myślisz, co robi tutaj Laura?
Kolejne bezsensowne pytanie.
- Przyszła z tobą. Susan jest jak twoja druga matka, pewnie chciałeś je ze sobą zapoznać.
Chłopak westchnął cicho w odpowiedzi. W jego oczach ukrywał się autentyczny smutek i ból. Tak silny i tak mocny, że w sercu Sterlinga coś zakuło. Ross miał to do siebie, że jego wrażliwość zbyt często dawała mu się we znaki, lecz nigdy tak intensywnie. Jemu po prostu pękało serce.
Blondyn wstał z kanapy. Podszedł do stojącej nieopodal komody, podniósł z niej jedną z ramek i wrócił na miejsce, ułożywszy fotografię na kolanach przyjaciela. Na zdjęciu widniała uśmiechnięta Laura.
Sterling wybałuszył oczy, zszokowany obrotem spraw. Na jego twarzy widniało tak wiele pytań, że na drugim końcu świata ich jaskrawość rzuciłaby się w oczy każdemu.
Ross uśmiechnął się blado i odłożył zdjęcie na miejsce.
- Ona wyjedzie – wyszeptał. – Do Californii.
Wciąż zdezorientowany chłopak, podszedł do przyjaciela i przytulił go mocno do siebie. Czuł przyspieszony oddech Rossa, czuł, jak pojedyncza łza wylądowała na jego ramieniu.
I wtedy zrozumiał.
To była ona.


Laura po raz kolejny wydreptywała w pokoju ścieżkę na kształt okręgu. Przechadzała się niespokojnym krokiem, nieustannie wyczekując, aż przyjaciółka podniesie słuchawkę.
Może się obraziła? W końcu tak rzadko się do niej odzywam... – pomyślała szatynka, pozwalając poczuciu winy wygryzać w niej dziurę. – Ależ ja za nią tęsknię.
A jeśli coś się stało? – zapytała samą siebie, gdy z telefonu wydobył się kolejny sygnał. Oczy diametralnie jej się powiększyły. Strach przysłonił zdrowy rozsądek, usta zaczęły drżeć. – Nie, na pewno nie może rozmawiać i tyle.
- Tak? – Zza słuchawki dobiegł ją radosny sopran. Uśmiechnęła się szeroko.
- Ashley? – Zapiszczała radośnie, nie kryjąc swojej euforii.
- No raczej! – zaśmiała się dziewczyna. – Cześć, Lau.
- Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Nie gniewaj się na mnie, proszę cię. Tak bardzo za tobą tęsknię, a kocham cię jeszcze bardziej, niż tęsknię! – żachnęła się Laura, wypowiadając wszystko na jednym wydechu.
- Lau, spokojnie, nic się nie dzieje – odparła ciepło. – Przecież byłaś zajęta Rossem, a ja, moja droga, również miałam towarzystwo.
- Kogo poznałaś?!
- Nazywa się Matt – niewiarygodnie przystojny i niesamowicie słodki! – zaćwierkała Ashley.
- Nie wątpię! Muszę go koniecznie poznać! – Uśmiechnęła się lekko.
Wiedziała, z czym wiąże się poznanie nieznajomego chłopca Ashley i z całych sił starała się odgonić tą wizję. Tak. Z wyjazdem, gdzie sama myśl paraliżowała ją od środka. Laura na wszelkie możliwe sposoby unikała sytuacji, w których mogłaby rozdrabniać się nad skutkami swojego pożegnania. Pragnęła się w to nie zagłębiać i po prostu nad tym nie rozmyślać. W im większej niewiedzy pozostawała, tym mniej bolała ją świadomość, że tak czy inaczej nie uniknie wyjazdu, tylko będzie musiała stawić mu czoła.
Na sam przebłysk nadchodzących wydarzeń, zadrżała.
- A ty? Jak tam u ciebie? – zagadnęła przyjaciółka.
- Wiesz, Ley, mam ci tyle do powiedzenia! Na temat Rossa i babci, i o tym wspaniałym miejscu. –Zatraciła się na moment. – Oh, właśnie! Poznałam świetnego chłopaka, na pewno przypadłby ci do gustu – odpowiedziała podekscytowana szatynka.
- Pewnie masz rację, ale ja jemu już niekoniecznie – skwitowała żartobliwie.
- Oj, przymknij się! – wzburzyła się. – Strasznie za tobą tęsknię – wyszeptała po chwili. – Przyjeżdżaj szybko.
- Ani się obejrzysz, a będę obok – odparła, delikatnie akcentując słowa. – Obiecuję.
Do pomieszczenia wszedł Ross, wpierw delikatnie pukając. Na widok Laury uniósł kąciki ust ku górze.
- Nie przeszkadzam? – zagadnął szeptem.
- Skądże. Coś nie tak? – Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Nie, nie. Chciałem ci tylko powiedzieć, że mama dzwoniła, abym wpadł do niej na moment. Ponoć coś ważnego. Zajmie to tylko chwilę, za niedługo wrócę – odpowiedział blondyn.
- Jasne, nie ma sprawy.
Chłopak ponownie się uśmiechnął. Już miał wychodzić, kiedy zatrzymał go niepewny głos Laury.
- Sterling jest na dole?
- Spokojnie, on nie gryzie. – Zaśmiał się promiennie. – Daj mi dwadzieścia minut, księżniczko, a zabiję smoka ziejącego ogniem. – Puścił jej oczko.
- Dobre sobie. – Zawtórowała mu. – To trochę dziwne, że bratasz się z wrogiem.
- Każdy ma w sobie mroczniejsze i łagodniejsze strony.
- W twoim przypadku ciężko dostrzec te pierwsze – zachichotała.
Przez falę śmiechu przebijały się ciche, niewyraźne piski. Para spojrzała po sobie dwuznacznie, po czym rozglądnęła się na boki. Cisza.
Laura! – zazgrzytał zdeformowany głos.
Ross odskoczył przerażony. Gorączkowo zaczął przeczesywać pokój – bez rezultatu. Niedowierzenie przemieszane paniką wzrastało w jego brązowych tęczówkach z prędkością światła. Szatynka zaśmiała się donośnie.
- Co cię bawi? Tu straszy! – zakomunikował Ross, chociaż sam nie mógł się powstrzymać, aby nie wybuchnąć – tak bardzo wydawało mu się niedorzeczne to, co mówił.
- Ty głuptasie! – powiedziała, zdławionym przez chichot głosem. – Przecież to Ashley! – uniosła telefon na wysokość oczu chłopaka.
Zażenowany Ross, pacnął się wdzięcznie w czoło.
- Pozdrów ją ode mnie – wymamrotał na odchodnym i już go nie było.
Laura szczerze się zaśmiała. Przy nim zawsze tak było.

 

Witajcie kochani!
Wyrobiłam się w normie czasowej, z czego jestem niezmiernie zadowolona. Miejmy nadzieję, że tak będzie regularnie, ale niczego nie obiecuję. Atmosfera mi w tym ostatnio nie sprzyja, ale mówi się trudno.
Znowu nie zakończyłam rozdziału tak, jak chciałam to zrobić. Jeszcze lepiej! Nie zakończyłam rozdziału tak, jak chciałam to zrobić tydzień temu! Nie dość, że wtedy tego nie zrobiłam, to jeszcze przewlekłam rozdział ósmy na tyle, aby i tutaj tego nie zrobić. Nie wierzę w siebie, naprawdę. W dodatku składnia tego akapitu mnie powala, ale to wszystko z jawnej frustracji :D
No, ale nie będę się użalać. Mimo wszystko jakoś ta ósemka wyszła na ludzi. MNIEJ WIĘCEJ.
Zastanawiam się, ile rozdziałów mi zejdzie na pierwszą część opowiadania. Umownie rzecz biorąc, części są dwie – oczywiście tylko wizualnie, gdyż wszystko będzie opisane w jednym ciągu. Jezu, jak ja nieskładnie piszę tą notatkę!
Abstrahując, w końcu zmobilizowałam się do zrobienia zakładki „polecane”. Dalej czegoś, a raczej kogoś, mi w niej brakuje i jeśli ktoś przyuważy cóż to takiego – będę wdzięczna, jeśli da znać.
Dziękuję za wasze odwiedziny. Za to, że czytacie to i komentujecie. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo mnie to cieszy! Mam głęboką nadzieję, że przybędzie was więcej! A jeśli już tu zaglądniecie, dajcie o sobie znać. Będzie mi strasznie miło.
Pozdrawiam i do napisania!

środa, 17 września 2014

Rozdział 7

- O, a tamta? Wygląda jak smok.
- Bredzisz.
- Nieprawda! Zobacz – powiedziała Laura, wzburzona niedowiarstwem towarzysza. Wyciągnęła rękę do góry, aby ponownie naznaczyć okrąg na skrawku nieba. – Tutaj jest pysk, łapy, a tam długi ogon. – zakończyła gestykulację.
Spojrzała badawczo na Rossa. Chłopak utrzymywał kamienną twarz. Przekrzywił lekko głowę na prawo, coraz intensywniej wlepiając oczy w przestrzeń. Nakreślił ręką kilka znaków w powietrzu, a następnie opuścił dłoń.
- Nie, wciąż bredzisz. – skwitował, wyrwawszy się z zadumy.
- W takim razie co ty tam widzisz? – warknęła Laura, nie spuszczając zagniewanego wzroku z blondyna.
- Nie wiem, ale na pewno nie smoka.
- Ja przynajmniej coś widzę. – burknęła szatynka, na co chłopak parsknął stłumionym śmiechem.
Dziewczyna uniosła brwi do góry, a buzię rozdziawiła na kształt litery o. Urażona - odwróciła się napięcie, wystawiwszy do blondyna plecy. Ross uśmiechnął się na ten widok pobłażliwie. Nachylił czoło tak, aby stykało się z policzkiem szatynki, muskając przy tym jej szyję nosem. Wypuścił z płuc powietrze, chcąc połaskotać ją swoim ciepłym oddechem. Ułożył dziewczynę delikatnie w swoich objęciach, jakby była z drogocennej porcelany, po czym wtulił się w nią mocniej, zatopiwszy się w jej ciele. Napawając nozdrza wonią słodkich perfum, pieścił opuszkami palców delikatną skórę ramion i szyi Laury.
Szatynka mimowolnie się uśmiechnęła, wyczuwając na sobie obecność chłopaka. Jego dotyk paraliżował, wyostrzając przy tym wszystkie jej zmysły. Chociaż wiedziała, że niestosowne jest utrzymywać taką zażyłość z, jak nazywała Rossa, przyjacielem, to ciężko było jej się odpędzić od pragnienia ich bliskości. Pożądanie jego osoby zabijało każdą wątpliwość i lęk, które naradzały się w jej głowie. Nie odpychała go – upajała się nim. Jego miętowym oddechem na jej szyi, rozgrzanym czołem na jej zaróżowionym policzku, umięśnionym ciałem napierającym na jej ciało.
Uzależniał od siebie, niczym najniebezpieczniejszy gatunek heroiny. Pragnienie, jakim go darzyła, z każdą sekundą przybierało na sile. Zabierało jej zdolność normalnego funkcjonowania. Chciała więcej, mimo tego, jak nieodpowiedzialne się to stawało. Była odurzona. Jedyna sprzeczność, jaka różniła ich relację od prawdziwego narkomana i jego nałogu to fakt, że zamiast działać na nią destrukcyjnie – koił w niej wszystko. Tak, jak uzależniony nie potrafił istnieć bez używki, a używka potrafiła istnieć bez uzależnionego – tak kontrastując, teraz Ross nie potrafił żyć bez Laury, a Laura bez Rossa.
- O czym myślisz? – szepnął jej do ucha.
Zawahała się na moment.
- Nie chcę, abyś mnie puszczał. – odszepnęła, wtulając się w tors chłopaka jeszcze mocniej.
- Przecież wiesz, że nie miałem zamiaru.
- Wiem. I podoba mi się to. – odparła.
Obróciła się tak, aby ich twarze stykały się, a ciała przylegały do siebie. Przywarła do niego jeszcze mocniej, niżeli wcześniej. Nosem ocierała o jego nos.
- Naruszasz moją przestrzeń osobistą. – mówiąc to, szatynka uśmiechnęła się pod nosem.
- Wiem. I podoba mi się to. – mruknął, puściwszy jej oczko.


Po raz kolejny z lodówki wydobył się donośny brzęk. Ross przewalał zamieszczone w niej produkty w poszukiwaniu czegoś, co najwidoczniej nie chciało być odnalezione. Im dłużej zguba chowała się przed chłopakiem, tym bardziej tężała mu twarz, pogrążona w zawziętej determinacji.
- Czego ty tak właściwie szukasz?
Irytacja Laury mimowolnie zaczęła brać górę nad niepowagą sytuacji, w której znalazł się Ross. Owszem, z początku jego poczynania były przekomiczne, a on uroczy, gdy marszczył brwi ze zdenerwowania, a usta składał w bezradnym grymasie, ale wszystko miało swoje granice. Ślęczał nad lodówką od kilku minut, a po jego tajemniczym składniku ani śladu istnienia. Bezsilna dziewczyna załamała ręce w rozpaczy, wbijając wzrok w stojącą przed nią miskę. Brzuch coraz głośniej dawał jej się w znaki. Umierała z głodu.
- Dowiesz się, gdy to znajdę.
- Wybacz, ale chcę wiedzieć za życia. – zachichotała.
- To mi nie przeszkadzaj, a przeżyjesz. – odgryzł się, nie przerywając poszukiwań.
- Ross... – jęknęła. – Odpuść. Możemy już zjeść te głupie lody? Jestem głodna, z resztą zaraz się roztopią.
Blondyn przewrócił teatralnie oczami, parsknąwszy przy tym śmiechem. Czasem zachowywała się jak mała dziewczynka, ale uwielbiał w niej to. Miała w sobie coś beztroskiego, mimo tych wszystkich twardych kroków, które stawiała na ziemi. Laura była pełna kontrastów i to sprawiało, że tak bardzo go pociągała. Posiadała coś tak niezwykłego, o czym inni mogli jedynie pomarzyć. Coś, co przyciągało do niej jak magnes, chociaż było lekkie jak piórko. Jej dusza wydawała się być niekończącą się kopalnią diamentów. Ross za każdym razem odkrywał w niej coś innego, przyprawiającego o dreszcze i palpitacje serca. Laura – niezwykła w każdym calu – myślał.
- Ale byłyby lepsze... – westchnął.
Postawił pucharek przed nosem szatynki, wypełniony po brzegi różnymi smakami lodów, z czekoladową polewą i leśnymi owocami - a następnie, naburmuszony, wtopił łyżkę w swoją porcję.
- Czegoś mi tu brakuje. – zadumała się Laura.
Zlustrowała wzrokiem kuchnię i po kilkusekundowej analizie, pospiesznie wstała z krzesła. Podeszła do blatu, zabrała z niego bitą śmietanę w spreju, po czym wróciwszy do stołu, płynnym ruchem nałożyła trochę do obydwu misek – jej i Rossa.
Źrenice chłopaka diametralnie się poszerzyły, a usta zacisnęły w wąziutką linię.
- Serio? – wykrztusił chłopak.
- Coś nie tak? – zapytała szatynka, bacznie przyglądając się dezorientującej reakcji blondyna.
- Skąd ty, do cholery, wytrzasnęłaś bitą śmietanę?! – wykrzesał z siebie w pół mówiąc, w pół krzycząc. Jego oburzenie było wręcz namacalne.
- Może z blatu? – sarknęła.
- Pół godziny jej szukałem! Nie mogłaś powiedzieć, że stała na blacie?!
- Trzeba było mówić, czego szukasz, kiedy o to pytałam, jeleniu! – ofuknęła go.
Naburmuszony Ross nic już nie powiedział, tylko zabrał się do konsumowania swoich lodów. Co jakiś czas mruczał jedynie coś do siebie, na znak swojego jawnego niezadowolenia, lecz Laura, ledwie powstrzymując się od śmiechu, zachowała powagę. Przejdzie mu – pomyślała. W tym samym momencie, jakby na skwitowanie ich mentalnej więzi, chłopak dołożył sobie porcję gęstej, białej cieczy. Jak dziecko – zaśmiała się pod nosem Laura.


Telewizor huczał w najlepsze, przewijając przez siebie kolejne obrazy Fineasza i Ferba. Krwistoczerwono włosa postać właśnie miała zakomunikować, że wie, co będzie dzisiaj robić – gdy po pomieszczeniu rozległ się dźwięk domofonu.
Ross zwlókł się leniwie z kanapy i, pozostawiwszy na niej wciągniętą w kreskówkę Laurę, poszedł, aby otworzyć drzwi.
Za progiem stał młody chłopak, krótko przystrzyżony blondyn. Przystojny, szczupły, o delikatnych rysach twarzy i ładnych, brązowych oczach. Uśmiechał się szeroko, uwydatniając pociągłe kreski wzdłuż kącików jego ust.
Nieznajomy opierał się o framugę drzwi, wlepiając oczy w zdezorientowanego Rossa. Blondyn, zawahawszy się na krótko, odwzajemnił uśmiech chłopaka. Rozłożył ramiona w przywitalnym geście, złączając się po chwili z przybyszem w męskim uścisku.
- Ster, co ty tu robisz? – zapytał radośnie Ross. W jego oczach rosło coraz to większe zdziwienie, na wpół zmieszane z przepełniającą go radością.
- Wróciłem wczoraj wieczorem. Już jest dziesiąty, pamiętasz? – zaśmiał się przyjaźnie.
- Wybacz, straciłem poczucie czasu. – zmieszał się.
- Oh, daj spokój! – żachnął się Sterling, poklepawszy Rossa po ramieniu. – Dzwoniłem do ciebie parę razy, ale nie odbierałeś. Twoja mama powiedziała, że zapewne znajdę cię tutaj – i oto jestem. – uśmiechnął się szczerze.
- Kurde, stary, zostawiłem telefon u Laury, przepraszam. – chłopak instynktownie pacnął się ręką w czoło - na znak swojej bezradności i poczucia beznadziei.
Sterling zmienił gwałtownie pozycję swojego ciała. Stanął na baczność, a ręce skrzyżował na piersiach. Wybałuszył oczy, a brwi automatycznie wybiegły mu ku górze.
- Laury? – wydukał.
W tym samym momencie, jakby na zawołanie, w progu leżących po przeciwnej stronie drzwi, pojawiła się drobna postać. Zerkała niepewnie zza ściany, z coraz to większym zaciekawieniem.
Nowa, obca dziewczynie postać zlustrowała ją wzrokiem na tyle uprzejmie i subtelnie, że nie poczuła się przez to jeszcze bardziej nieswojo. Uśmiechnęła się nieśmiało do chłopaka, wciąż nie opuszczając swojego miejsca i przybranej pozycji.
- Sterling Knight – powiedział nieznajomy, wyciągnąwszy ku Laurze rękę. – Najlepszy przyjaciel Rossa. – dodał z uśmiechem.
Szatynka bez zawahania chwyciła uniesioną dłoń.
- Laura Marano. – również się uśmiechnęła, tym razem pewniej.
- Nie stój tak, Ster! Masz nam dużo do opowiedzenia. – wtrącił Ross, wpychając przyjaciele do wnętrza domu.
Knight przyjrzał się bacznie parze – kąciki jego ust wciąż utrzymywały się w górze.
- Chyba nie ja jeden. – odpowiedział, kierując się w stronę salonu.

 

Witajcie kochani!
Na wstępie chciałabym was gorąco przeprosić. Tak się zarzekałam, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby dodawać rozdziały regularnie raz w tygodniu, a nie minęło kilka dni od końca wakacji i moje postanowienie trafił szlak. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę niekompetencję, ale jestem już w liceum i mam trochę więcej na głowie, a niżeli podczas pobytu w gimnazjum.
Nie ukrywam też, że razem z wakacjami, nagle ulotniła się moja wena. Kiedy znalazłam trochę wolnego czasu – bez nauki, chłopaka, czy jeszcze czegoś innego – próbowałam coś naskrobać, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic sensownego. Teraz też nie jestem za specjalnie zadowolona z rozdziału, ale zawsze mogło być gorzej. Co prawda jest stosunkowo krótki, zważywszy na średnią długość moich wpisów, ale chciałam was jak najszybciej uraczyć czymś nowym, a przy innym zakończeniu rozdział musiałby być dwa razy dłuższy. Obiecuję, że na następny raz będzie dłuższy. Cóż.. Chociaż z pierwszego fragmentu jestem usatysfakcjonowana, a to już coś. Z resztą wciąż rozwijam fabułę – z początku musi być melancholijnie, więc nie zniechęcajcie się jeszcze. Wkrótce powinno być lepiej!
Mam ogromną nadzieję, że jeszcze się do mnie nie zraziliście i wciąż będziecie tutaj wpadać, czytać i oczywiście udzielać opinii. Nic mnie tak nie cieszy jak czytanie waszych komentarzy, przyznam szczerze :)
A jak tam u was, tak w ogóle? Rok szkolny rozpoczęty, nauka pewnie zaczyna dopiero startować, a urok wakacji powoli opada. Cóż, mam nadzieję, że udał wam się wypoczynek i jesteście zadowoleni. Szkołą się nie martwmy – jakoś to przeleci.
Troszkę się rozpisałam. Do napisania wkrótce – i tym razem obiecuję, że wkrótce ;)