W mieszkaniu Susan
Marano rozległ się dźwięk domofonu.
Za drzwiami
frontowymi stał Ross. Ciało miał zesztywniałe, a oczy wlepione w mahoniową
futrynę. Tylko jedną nogę utrzymywał w ruchu, wystukując nią przypadkowe rytmy.
Sprawiało to, że wciąż wyglądał na osobę żywą.
Drzwi otworzyły się.
U progu domu stała
uśmiechnięta kobieta. Bordowe włosy okalały jej drobną twarz, udekorowaną
delikatnym makijażem, którego celem było zakrycie co poniektórych zmarszczek i niedoskonałości.
Pani Marano należała
do osób, które niespecjalnie przejmowały się swoją urodą. Dla Susan było to tym
bardziej korzystne, gdyż na pięćdziesiąt dziewięć lat, wyglądała wyjątkowo
młodo – i tak samo się czuła.
Nie należała do osób
odpowiedzialnych, a tym bardziej uporządkowanych. Uwielbiała wszystko, co
wiązało się z jakąkolwiek rozrywką. Była lekkoduchem. Chyba nikt nie miewał w
sobie więcej energii, niżeli ona.
W całym Richmond nie
znaleźliby osoby, która by nie lubiła kochanej Susan. Jej radość była
zaraźliwa, rozprzestrzeniała się wręcz z prędkością najnowszego kabrioletu, a
sympatia, jaką darzyła każdego, zamieniała nawet najzimniejszego z drani – w
ciepłego, potulnego misia. Bowiem nie było człowieka, któremu ta kobieta
odmówiłaby pomocy – a wsparciem była najlepszym, jakie można sobie wymarzyć.
- Rossy! Wejdź,
śmiało. – zaprosiła go skinieniem ręki.
Chłopak niepewnie
przekroczył framugę drzwi. Jeszcze nigdy nie czuł się tak sparaliżowany, kiedy
przebywał w tym domu – w jego drugim domu. Mimo tego, teraz, gdy z utęsknieniem
czekał na Laurę, zdenerwowanie brało górę nad czymkolwiek innym. Wszystko w
obliczu jej osoby stawało się nieważne, a emocje targały nim, w którą tylko
stronę chciały. Był bezsilny, a ta bezsilność wcale mu nie przeszkadzała. Wręcz
przeciwnie – ona go uskrzydlała. W końcu dotyczyła anioła w ludzkim wcieleniu.
Z zamyślenia wyrwało
go ciche skrzypienie schodów. Nadchodziła.
I kiedy stanęła przed
nim, szeroko uśmiechnięta, z niesfornie upiętym kasztanowym kokiem i w zwiewnej
białej sukience – wyglądała przepięknie. Serce znieruchomiało, a nogi odmówiły
posłuszeństwa.
- Przepraszam, że
musiałeś czekać. – powiedziała, wpatrując się w niego spod długich rzęs.
Głęboki wdech. Dalej,
powiedz coś, Ross – krzyczał na siebie w myślach.
- Cała wyglądasz po
mojej stronie. Przyjemność piękna. – wydukał blondyn, stojąc sztywno, niczym
żołnierz na warcie.
Dziewczyna zaśmiała
się pod nosem. Ciepłym i rozbawionym spojrzeniem skwitowała wypowiedź
towarzysza.
- Cała przyjemność po
mojej stronie... – poprawił się cicho. Odcień jego twarzy zmienił się w
soczystego buraka. – I wyglądasz pięknie. – dodał jeszcze ciszej.
- Dziękuję. –
zarumieniła się. – Idziemy?
Chłopak nic już nie
odpowiedział. Pożegnał się z babcią szatynki i chwyciwszy ją pod ramię, wyszli
z domu.
Między parą panowało
milczenie. Nie była to cisza niezręczna, zabijająca dobre pierwsze wrażenie i
jeszcze nienapoczętą więź międzyludzką. Wręcz przeciwnie, jej obecność
sprawiała, że przez pierwsze minuty spotkania, po prostu się sobą napawali. Bez
zbędnych słów, łączyli się mentalnie.
- Na co miałabyś
ochotę? – zapytał po dłuższej chwili Ross, przerywając ciszę.
- To zależy.
- Co byś powiedziała
na trochę rozrywki? Znam świetną kręgielnie, niedaleko centrum miasta.
Rozejrzysz się po okolicy, a przy okazji trochę zabawisz. Dobrze ci to zrobi po
podróży. – uśmiechnął się zachęcająco, pogłębiając przy tym dołeczki w
policzkach, co dodało mu jeszcze więcej uroku.
- Brzmi fajnie. –
odwzajemniła gest.
Szli powoli, nie
zważając, że wciąż trzymają się pod rękę. Obydwoje mieli z tego satysfakcję.
Nie przeszkadzało im to – cieszyli się. Choć znali się zaledwie parę godzin,
dobrze im było przy sobie. Mało powiedziane, że przepadali za swoim
towarzystwem. Można powiedzieć, że zauroczyli się od pierwszego wejrzenia, że
upajali się sobą.
Nagle Laura stanęła w
miejscu. Głowę skierowaną miała w górę, usta rozdziawione, a oczy wyglądały,
jakby zaraz miały wyskoczyć jej z orbit. A Ross dałby sobie rękę uciąć, że
właśnie w tym momencie zaparło jej dech. I faktycznie – dziewczyna na chwilę
zapomniała, czym jest oddychanie.
- Coś niesamowitego.
– westchnęła, dopuszczając w końcu do siebie dawkę tlenu.
Ross podniósł głowę.
Ku jego oczom ukazał się ogromny obraz, wymalowany na murach budynku. Graffiti.
Lecz nie były to byle jakie napisy, nabazgrolone byle jakim sprejem. Malunek
rozciągał się na długość całej ściany. Na samej jej górze widniał napis „Witamy
w Nowym Jorku”. Drapacze chmur i ogromne mosty zakrywały całą powierzchnię
muru, a statua wolności uśmiechała się ponętnie, jakby była najsławniejszą z
modelek. Całe arcydzieło wyglądało tak, jakbyś zaraz miał postawić w nim krok i
znaleźć się w centrum tego miasta.
- Żadne słowo nie
jest w stanie opisać takich talentów i takich dzieł. – szepnęła Laura,
dotykając opuszkami palców podniszczonych murów.
- Podoba ci się? –
spytał, nie odrywając przy tym oczu od malunku.
- Żartujesz? Jest
fenomenalne. Chciałabym kiedyś móc podpisać się pod czymś takim. – żachnęła
się, a jej oczy błysnęły jeszcze mocniej, niż wcześniej.
- Malujesz? –
spojrzał zaintrygowany na szatynkę.
- Coś tam... –
mruknęła. – Nic wielkiego.
- Jestem pewny, że
się mylisz.
Dziewczyna sięgnęła
po niewielki notesik do swojej torebki i nieśmiało podała go chłopakowi, który
bez wahania go otworzył.
Zeszyt miał nie
więcej niż rozmiar A5. Był stosunkowo gruby, ale lekki. Okładkę miał obitą w
błękitną skórkę. Delikatnie pożółkłe strony, jedna po drugiej, przyozdobione
były szkicami.
Niektóre z nich
przedstawiały miejsca – przepełnione drzewami lub wodą w postaci strumyków,
wodospadów. Gdzieniegdzie horyzont się zamazywał, a gdzieniegdzie ukazywał
krajobraz gór czy też licznych budynków – tych zniszczonych i tych
dopracowanych w każdym calu.
Inne przedstawiały
ludzi – kobiety, mężczyzn, dzieci, o jasnych i długich włosach, albo
kruczoczarnych i krótkich, o oczach śmiejących się lub zgaszonych, jakby
znajdywały się za mgłą. A jeszcze inne ukazywały zwierzęta – od pełnych gracji
koni do dzikich i niezrównanych sobie tygrysów.
Na niektórych
stronach można było się dopatrzeć całkowitych abstrakcji. Czegoś, co stosunkowo
nie istnieje, ale pozwala rozpoznać naszej wyobraźni, czym jest i co
przedstawia. Każdy z tych rysunków był piękny na wszystkie możliwe sposoby –
miał w sobie też duszę.
Ross kątem oka
zerknął na Laurę. Dziewczyna patrzyła w niego jak zahipnotyzowana.
Zdenerwowanie miała wymalowane na twarzy i widać było, że niecierpliwie czeka
na wyrok. Oczy błyszczały jej tak silnie, że wyglądała, jakby miała umieszczone
w nich gwiazdy.
Przyłapana ukradkowym
spojrzeniem chłopaka, zawstydzona szatynka spuściła szybko wzrok. Gęste rzęsy
rzucały na jej mocno zarumienione policzki długie cienie, co dodawało jej
jeszcze większego uroku. Stała tak, przystępując z nogi na nogę, coraz mocniej
poddając się donośnemu biciu serca. Była niczym kłębek nerwów.
Wygląda tak słodko,
gdy się denerwuje – pomyślał Ross, patrząc z rozmarzeniem na jej drobną
twarzyczkę.
- Są wyjątkowe. –
powiedział. Chwycił ją za podbródek i delikatnie uniósł, aby ich spojrzenia się
spotkały. – Tak jak ty. – wyszeptał, uśmiechając się przy tym lekko.
Szatynka patrzyła się
w jego oczy jak urzeczona. Były ciepłe niczym gorąca czekolada i hipnotyzowały
ją na tyle mocno, że nie mogła oderwać od nich wzroku. Czuła, że powoli się w
nich zatraca. Gubi swój instynkt, błądzi w nich po omacku, lecz nie przejmuje
się tym, gdyż to właśnie w nich chciałaby zaginąć na zawsze.
- Chciałbym cię
zabrać w pewne miejsce. Zgodzisz się? – zapytał, z podekscytowaniem rosnącym w
jego oczach.
- T. Tak. – zająknęła
się, jakby nagle ktoś obudził ją z głębokiego snu.
Chłopak, nie czekając
już na nic, chwycił ją za rękę i szybkim krokiem ruszyli przed siebie. Mijali
uliczki, na których mieściły się stare, marmurowe kamienice – każda inna od
drugiej. Przyozdobione licznymi pluszami i winoroślami, wyglądały jakby
wykopano je i wstawiono tutaj rodem z Wenecji.
Zatrzymali się. Przed
nimi wyrósł mały sklepik, ogrodzony niską czarną bramką. Framugi okien i drzwi
były wykonane z drewna i wymalowane ciemno zieloną farbą. Wszędzie naokoło
roiło się od kwiatów i zieleni. Stoliki i krzesła stojące przed knajpką były z
tego samego materiału co ogrodzenie, a ułożone na nich obrusy i świeczki
rozświetlały wystrój barwnymi kolorami.
- Śmiało. – mruknął,
popychając lekko towarzyszkę w stronę drzwi.
Wewnątrz
restauracyjki panował podobny nastrój jak na zewnątrz. Te same stoliki i
obrusy, mnóstwo zieleni na kremowych ścianach i przepiękne lampy, wydające z
siebie ciepłe, żółtawe światło.
Ross podszedł do lady
i uścisnął rękę kierownika, po czym powiedział do niego parę słów. Mężczyzna
odwzajemnił uśmiech, wysłuchał chłopaka, przytaknął i zniknął za drzwiami,
które najprawdopodobniej prowadziły do kuchni.
Laura siedziała na
wysokim drewnianym krześle, umiejscowionym przy stosunkowo wysokiej ladzie.
Patrzyła z zaciekawieniem na poczynania blondyna. Czekała w milczeniu.
Po chwili wrócił
kierownik knajpki. Podał Rossowi wielki, wiklinowy kosz, a na nim położył
czerwony koc. Poklepał go po ramieniu, uśmiechnął się raz jeszcze i ponownie
wrócił do kuchni.
- Chodźmy. –
powiedział chłopak i podał rękę dziewczynie, aby mogła zejść z krzesła.
- Dowiem się, gdzie
zmierzamy? Coś mi się wydaje, że nie idziemy na kręgle. – zażartowała szatynka,
wyczekując w odpowiedzi zdradzenia planów towarzysza.
- Niespodzianka. –
uśmiechnął się przelotnie. – Już niedaleko.
Laura w odpowiedzi
wywróciła jedynie oczami, ale nie zadawała już żadnych pytań. Po pięciu
minutach drogi i nie zobowiązującej rozmowy, blondyn przystanął w miejscu.
- Zamknij oczy. –
powiedział proszącym tonem.
- Ross, co ty
kombinujesz? – zapytała, lekko podirytowana.
- Proszę cię, zaufaj
mi.
Zamknęła oczy.
Złapała po omacku dłoń chłopaka i podążała w ślad za nim. Po pokonaniu kilku
kroków, Ross złapał ją za ramiona i obrócił twarzą do siebie.
- Otwórz oczy. –
rzekł, coraz szerzej się uśmiechając.
Przed Laurą pojawił
się niewyobrażalnie długi mur, pokryty najróżniejszymi graffiti. Każdy
przedstawiał odrębną postać i odrębną historię, wymalowane odrębnymi
technikami. Tam, na samym początku, znajdowała się ogromna przepaść w 3D,
przypominająca piekło. Zaraz za nią widniał obraz całującej się kobiety z pół
człowiekiem, pół zwierzęciem. W jeszcze innym miejscu był portret Johnego Bravo
w prawdziwym ciele, albo upiorny potwór przyglądający się ludzkiemu światu.
Najbardziej jednak
zaintrygował ją malunek wykonany dokładnie przed jej twarzą. Przedstawiał
wzlatujące do nieba ptaki, wokół których widnieli zamknięci w klatkach ludzie.
Wszystko narysowane było tak realistycznie i intrygująco, że szatynka nie mogła
oderwać od tego wzroku. Przez chwilę zatraciła się w widoku, jaki przed sobą
miała.
- Zapiera dech w
piersiach, prawda? – szepnął Ross, nachylając się nad uchem dziewczyny.
- Dziękuję. –
odszepnęła Laura, po dłuższej chwili.
Wtuliła się w tors
chłopaka tak mocno, że przez chwilę zabrakło mu powietrza w płucach. Nie był do
końca pewny, czy to z powodu nagłej czułości, czy euforii, jaka go przepełniła,
gdy to uczyniła. Czuł się najszczęśliwszy na świecie. Miał wrażenie, że w jego
ramionach spoczywa cały jego świat, a wszystko wokół przestaje istnieć. Jej
drobne ciało przylegało do niego tak idealnie, że wydawałoby się, iż są
wpasowani do siebie, niczym dwa kawałki puzzli.
Odsunął ją od siebie
o parę centymetrów. Ich nosy stykały się ze sobą. Poczuł jej ciepły oddech na
swojej skórze, co wywołało u niego ciarki. Uśmiechnął się lekko. Topił się w
jej oczach. Przepięknych i czekoladowych. Zaczęło mu się robić gorąco.
Miała takie pełne i
różowe usta, a jej uśmiech był taki perlisty. Patrzył tak na nią i marzył o
tym, aby ją ucałować. Poczuć smak pełni życia.
Patrzył tak na nią i
wiedział, że była spełnieniem jego marzeń, ucieleśnieniem każdej prośby, którą
kiedykolwiek skierował do Boga. Stała przed nim, patrząc się w niego zupełnie
tak, jakby był wszystkim.
Przybliżył się
jeszcze bardziej. Musnął ustami jej policzek. Przejechał ręką po linii jej
szczęki, trzymając opuszkami palców jej podbródek. Pogłębił spojrzenie. Drugą
rękę usadowił na jej ciepłej szyi, pachnącej nutą jaśminu i piżma.
Złożył delikatny pocałunek
w kąciku jej ust. Poczuła się tak, jakby za muśnięciem skrzydła motyla.
Serca zaczęły bić
mocniej.
Przyciągnął ją bliżej
do siebie i złożył na jej ustach kolejny pocałunek. Delikatny, jakby motyl
ponownie podrywał się do lotu. Powtórzył to. Jeszcze raz i jeszcze, coraz
namiętniej, wkładając w to coraz więcej uczuć.
Ich usta obrały już
swój własny tor.
Zupełnie tak, jakby
wokół nie było niczego.
Tylko on i ona.
Witajcie kochani!
Wiem, że ten rozdział
miał się pojawić pod koniec tamtego tygodnia i liczyłam, że uda mi się go dodać
w niedzielę. Niestety, ale się zawiodłam. Mimo to, liczę, że was nie zawiodłam.
Przepraszam. Obiecuję, że następny rozdział będzie szybciej.
Mówiąc o rodziale –
nie jestem przekonana, ale ja zawsze mam jakieś ale. Po prostu chyba miał
wyglądać inaczej, ale wyszło, co wyszło. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Do napisania wkrótce!
Super rozdział :)
OdpowiedzUsuńRaura <3 kiss <3
Czekam na next :*
Jejku... piękny rozdział. Taki.. taki przemyślany i w ogóle... Nie noo brak słów po prostu.
OdpowiedzUsuńZajebiście piszesz. :)
Weny na następny rozdział życzę.
Ojeju, jak słodko! Awww, rozpływam się chyba ;3
OdpowiedzUsuńCóż, znając życie, długo się nimi nie nacieszę. :c
No to czekam na kolejny :)
Jak Ciastkowi brakło słów, to ja z deka nadrobię^^
OdpowiedzUsuńRozdział: jedno wielkie WOW! Ja nie wiem, gdzie ja byłam, jak dawali taki talent, ale pewnie stałam w kolejce po głupotę:D
Wracając... już to pewnie pisałam, ale cudownie to wszystko opisujesz, wszystko jest tak bardzo realistyczne, jakbyś sam to przeżywał:D
A ta scenka na końcu... awww ♥
Romantic♡♡♡
OdpowiedzUsuńPieprzyć drobne błędy ortograficzne i interpunkcyjne, na które mam uczulenie.
OdpowiedzUsuńAJHDBDKGPDHSKEURBUFAMPDNF <3
KOCHAM TEGO BLOGA
I CIEBIE
I ROSSA I LAU
I
NIESTETY WIEM
ŻE TA SIELANKA SIĘ SKOŃCZY.
Jesteś jedną z niewielu znanych mi osób, które wiedzą, co to framuga xD
Aha, i tekst Rossa ba wejście y bezcenny.
No to co? To do nexta!
Słowa Rossa rozbawiły mnie niesamowicie, hahaha.
OdpowiedzUsuńA końcówka! O matko, najsłodsza rzecz, którą czytałam,a po której nie mam ochoty zywmiotować. Jest tak romantycznie i tak wspaniale! Nie ma zadnego przeciążenia, czyta się z przyjemnością i o matko.... Kocham tego Rossa. Jest taki wspaniały. Sposób w jaki myśli o Laurze sprawia, że się rozpływam. Jaki on jest przecudowny! Gdyby taki istniał naprawdę!
rossomefanfiction.blogspot.com